Na Dobry Początek...

Długo zastanawiałam się nad tym jak zatrzymać chwile, które są dla mnie ważne i cenne.


Obok tych, które zapisuję i ofiaruję kiedyś mojej Córce, postanowiłam zachować także te, które wiążą się z moją pasją jaką jest gotowanie i pieczenie...
Kuchnia jest i była zawsze ważnym elementem tradycji domu moich Rodziców, Dziadków a teraz także naszego Domu Na Grabinie. Jest pełna smaków, które wiążą się z ludźmi, historiami i uczuciami.
Tych, którzy tu trafią zapraszam więc Na Grabinę.

Do domu. Do mojej kuchni.

Pozdrawiam Was ciepło
Monika


sobota, 30 stycznia 2010

Chleb ukraiński. WP # 60






Mój mały debiucik w WP :)
Wyczekany i uśmiechnięty. Choć chlebek pewnie powinien dłużej wyrastać, choć jeden popękał - to i tak bardzo się cieszę!
Przepis wybrała obecna gospodyni Olcik, która skorzystała z zasobów Tatter.
Przepis tu



I choć chlebki moje wzrostem nie grzeszą
to powiem Wam, że były wyśmienite.
A kiedy wieczorem, po ukrojeniu
kolejnej kromki zobaczyłam piękne
serduszko
(widzicie? ;) ) to już wiedziałam,
że takie miały dziś być.
W końcu chleb ma swój charakter.
Do chlebka dodam tylko, że jest doskonały,
wilgotny, zakwasowy - jak lubię.
U mnie - bez drożdzy.
Gorąco i chrupiąco polecam.


Wypełniając dom zapachem chleba, przez cały dzień szukałam wiosny. Tęsknię już za słońcem, za zielenią, za ciepłym powietrzem...
Kurując przeziębioną K., przyklejałyśmy kwiatki na szybę, liczyłyśmy płatki róży...



...i malowałyśmy pieska z gipsu. Czas płynął wolno, między kuchnią, książkami, grą w szachy.
Przypominam sobie słowa Frances Mayes z książki "Pod słońcem Toskanii"...

"sprzedać dom to odejść od wielu wspomnień, kupić dom - to wybrać miejsce dla przyszłości. I owo miejsce, oczywiście w żadnym razie nie neutralne, będzie miało na nią swój wpływ..."
Czyli tak to miało być...? :)



Uśmiechniętej Niedzieli
Wam życzę
M.

czwartek, 28 stycznia 2010

Groszek do groszka...



Moja przygoda z zupami zaczęła się, kiedy miałam 30 lat...
Zupełnie serio.
Do tego czasu istniała tylko pomidorówka.
Nie lubiłam zup od zawsze, nie jadałam ich i nie postrzegałam ich nawet jako pożywienia dobrego dla mnie...
Córce gotowałam owszem, ale głównie z powodów racjonalnych. Nie smakowych.

Przełamanie się, ugotowanie pierwszego kremu warzywnego zmieniło mój światopogląd.
Dziś moja kuchnia bez zup nie istnieje.
Mała miseczka, trzymana w dłoniach to więcej niż „posiłek”...choć to ładne słowo.
To duża dawka ciepła, optymizmu i energii.

Kiedy jestem w domu sama rzadko jadam przy stole. Zupę nabieram filiżanką z gotującego się garnka, lub chowam się w swoim wiklinowym fotelu patrząc po prostu na pole za oknem...

Ulubione to kremy. U mnie z kwaśnym jogurtem, kroplą octu jabłkowego i solidną szczyptą brązowego cukru.
W zależności od pór roku stale przygotowuję kremy z brokułów z kozim serem, z cukinii, z marchwi, z pomidorów oraz pieczonej papryki, dyni...
Zimą prym wiodą kremy jarzynowe, z marchwi oraz łuskanego grochu.



Krem z groszku był właśnie pierwszym kremem, który ugotowałam.
Ile bym go nie ugotowała, następnego dnia go już nie będzie :)

KREM Z GROSZKU ŁUSKANEGO
2-3 kubki groszku
1.5 l wywaru jarzynowego
cebula
łyżka masła
200 g kwaśnego jogurtu
ocet jabłkowy, sól, pieprz, cukier – do smaku.

Groch płuczę i zalewam wodą, zostawiając na noc. Wody musi być przynajniej na 3-4 palce ( ok. 4 cm ponad groszek).
Rano gotuję, w tej samej wodzie, na małym ogniu. Kiedy groch zaczyna się pienić, zmniejszam ogień i powoli aczkolwiek dość długo mieszam. Po ok. godzinie gotowania odstawiam na bok, cały czas po przykryciem. Groszek rozpadnie się, stężeje. Do masy dodaję wywar jarzynowy – od 1 do 1.5 l, w zależności od tego jak gęstą chcę mieć zupę. Po zagotowaniu, dodaję jogurt i przyprawy.
Podaję z groszkiem ptysiowym :)
Smacznego
M.

wtorek, 26 stycznia 2010

Ciasteczko dla Ciebie. Dla mnie. Z uśmiechem :)






Domowe Wagary
Spanie do 9. Chichotanie.
Bułki jedzone w łóżku
i rzucanie się okruchami.
Lubię domowe wagary.
Są jak najkrótsze wakacje
świata. A dają tak wiele
uśmiechu, na tak długo.

Ciasteczka Cecylki Knedelek, wspólnie lepione, wspólnie zdobione i wspólnie
zjedzone...mniam... :)




CIASTECZKA Z JABŁUSZKIEM
dwa kubki mąki
kosta masła
dwa jajka
czubata łyżka cukru pudru
trzy, cztery łyżki śmietany
4 jabłka

Jabłka obieram ze skórki, kroję na kawałki, duszę kwadrans na małym ogniu. Studzę.

Do mąki przesianej na stonicę wbijam żółtka, dodaję posiekane masło, cukier oraz śmietankę i zagniatam szybko ciasto.
Formuję kulę i chowam na godzinę do lodówki.
Piekarnik nagrzewam do 200 st.
Ciasto rozwałkowuję, tnę w kwadraty, sklejam rogi i ozdabiam gwiazdką :)

Smacznego M.



Ps. Dziękuję za Wszystkie Ciepłe Słowa. Zobaczyłam w Was wiele wrażliwości.
M.

sobota, 23 stycznia 2010

Szarlotka. W ciepłym klimacie :)



Słupek rtęci spada ostro w dół, a na Grabinie wieczory bardzo...rozgrzewające.
Śmiech do łez, kalambury na podstawie dziecięcych rysunków, kominek pracujący pełną parą, wino, zapach pieczonych jabłek i cynamonu.
Gorąco. Od wizyt Przyjaciół, od poczucia akceptacji i humoru. Dwa długie wieczory, dwa spotkania i chyba ani jednej poważnej rozmowy...

Rano o wszystkim przypomina widok szkła czekającego w kolejce do zmywarki. I ostatni kawałek „przyniesionego” ciasta, na który muszę szybciutko zdobyć przepis...

I choć czasem rano Misia boli główka ;P to Miś tak lubi się śmiać i bawić...



Zimę nadal przekupuję kolejną wersją szarlotki.
A szarlotka to ciasto pierwsze, podstawowe, tak jak pisałam już, dla mnie o właściwościach leczniczych.



Dziś Szarlotka Pierwsza.
Przepis najstarszy, najprostszy, gwarantowany...
Zanotowany na żółtej karteczce, ponad 13 lat temu.
I taką ją dziś upiekłam.

To także przepis, który pozwala eksperymentować, bawić się, puścić wodze kulinarnej fantazji. Z pianką czy bez? Jak i gdzie kruszonka? A może puder...?
Można się bawić, a potem śmiać i jeść.
Na ciepło, na zimno, z lodami lub do grzanego wina z goździkami.

SZARLOTKA PIERWSZA
1.2 kg twardych jabłek
1/ 2 łyżeczki cynamonu
sok z ½ cytryny

5 jaj – żółtka i białka - oddzielnie
kostka zimnego masła
250 g mąki pszennej przesianej
2 łyżki kwaśnej śmietany
szczypta proszku do pieczenia
½ szklanki cukru

ewentualnie: cukier puder, rodzynki (garść), ½ opakowania kisielu cytrynowego

Jabłka obieram, kroję na cząstki, skrapiam sokiem z połowy cytryny, podduszam pod przykryciem ok. 25 minut. Na koniec dodaję cynamon. Ewentualnie można dodać: rodzynki lub skórkę pomarańczową z syropu...- tak do smaku.


Masło kroję na stolnicy na małe kawałki. Dodaję cukier, siekam. Dodaję żółtka i powoli łączę z mąką z proszkiem. Stopniowo dodaję śmietanę. Szybko wyrabiam ciasto. Z kuli, odcinam ok.1/4. Większą część chowam do lodówki, mniejszą do zamrażalnika. Ciasto schładzam ok. godziny.

Piekarnik nagrzewam do 180m st.
Okrągłą blachę o średnicy 27 cm, smaruję masłem, wysypuję bułką tartą

Blachą wyklejam ciasto, nakłuwam widelcem. Spód podpiekam ok. 10-15 minut do lekkiego zrumienienia.
Wyjmuję. Rozkładam równomiernie jabłka.
Robię pianę z białek...lub nie :) wówczas posypuję zamrożonym ciastem, startym na tarce o grubych oczkach.

Jeśli jednak z pianką to: zimne białka z 5 jaj, ubijam mikserem na szybkich obrotach, stopniowo dodając dużą łyżkę cukru pudru, małą szczyptę soli i pół opakowania kisielu cytrynowego.
Pianę wówczas rozkładam na jabłkach i dopiero wtedy posypuję kruszonką.
Piekę ok. 50 minut w temp. 170 st.



Miłej, ciepłej niedzieli Wam życzę.
M. :)


poniedziałek, 18 stycznia 2010

Pizza. Prosto i pewnie :)



Czy zgodzicie się, że są takie potrawy, na które trzeba znaleźć SWÓJ przepis?
Taki, który uda się na pewno, taki, który zostanie w głowie i taki, który ma TEN smak.

Szukamy przepisów na chleb dla nas idealny, na idealną szarlotką, na najlepsze ciasto czekoladowe...
Ja do tej pory szukałam przepisu na idealną pizzę.

Idealną dla nas - czyli ocena jest bardzo subiektywna :)
Ciasto jest cieniutkie, dość delikatne, ale nie rozpływa się pod składnikami, sos wyrazisty i aromatyczny.
U nas z mozzarellą, małymi pomidorkami i dużą ilością bazylii. Do tego tarty parmezan, w sosie czosnek i zioła...



Pizza upieczona w niedzielne popołudnie.
Zamiast pomidorówki i schabiku na obiad... wywołana entuzajstycznym krzykiem K&J.
Było warto.
Pierwszą zjedli na obiad.
Drugą na kolację.
W poniedziałek pytali, kiedy znowu...

Oj, nie tak prędko.
Ale gorąco polecam.
Ja skosztowałam, ale ostatnio przeżywam tęsknotę za zielonym, więc głównie żywię się sałatami, gorącym szpinakiem i kolejnymi wariacjami na temat kruchego i jabłek :)

Przepis z książki Gordona Ramsaya "Łatwe gotowanie".
W porównaniu z oryginałem, zastosowałam nieco mniejszą ilość mąki.
Mimo posiadania kamienia, piekłam w 27-cm blaszce.
Moje doświadczenia ze zsuwaniem gotowej pizzy na rozgrzany kamień - pozostawiły traumatyczne wspomnienia ;)...braku obiadu.

To także ten przepis, który w moim domu jest dziecięcym pewnikiem.
Obok leniwych, mufinek z białą czekoladą, kremu z marchewki (który udaje pomidorową) - pizzę zjedzą (niemal) wszystkie Małe Stworki.


PIZZA Z POMIDORAMI I MOZZARELLĄ
wg. Gordona Ramsaya z moimi zmianami

na ciasto:
2 łyżeczki suszonych drożdży
250 ml lekko ciepłej wody
500 g mąki
1 łyżka oliwy z oliwek

sos pomidorowy:
560 g pasty pomidorowej
1 łyżka masła
2 rozgniecione ząbki czosnku
sól morska, pieprz, cukier - do smaku
łyżka suszonych ziół- bazylii i oregano

Składniki na wierzch pizzy:
100 g mozzarelli
200 g małych pomidorków
garść świeżej bazylii
kilka pieczarek
świeżo tarty twardy ser



Piekarnik nagrzewam do 200 st.
W wodzie rozpuszczam drożdże i odstawiam na chwilę w ciepłe miejsce.
Do przesianej mąki dodaję oliwę, energicznie mieszam. Mieszając dodaję wodę z drożdżami.
Ja ciasto wyrabiałam mikserem - na nieco wyższych obrotach; wyłączyłam maszynę, kiedy ciasto zaczęło odchodzić od brzegów miski.
Wyrabiając ręcznie - zasada jest ta sama: niezbyt długo i przestać, kiedy ciasto już nie przykleja się do miski.

W dłoniach rozcieram kilka kropel oliwy, "oklepuję" ciasto, formując z niego kulę, owijam folią, wstawiam do miski i odkładam w ciepłe miejsce.

W tym czasie, piekarnik nabiera pełnej mocy, a ja nastwiam sos pomidorowy - łącząc: pastę, czosnek, masło i przyprawy. Zgodnie ze wskazówką autora gotuję, aż pozostanie w rondelku połowa płynu.
Przygotowuję pozostałe składniki.

Podrośnięte ciasto dzielę na dwie części.
Każda, dobrze rozwałkowana - wypełni z brzegami 27 cm blaszkę.
Jedna część trafia do piekarnika, druga - w folii do lodówki, oczekując na swój czas :)

Ostatnio bardzo spodobała mi się metoda rozwałkowywania ciasta między dwiema foliami - autorstwa Liski. Ciasto nie przykleja się ani do wałka, ani do stolnicy, nie grożąc porwaniem i poszarpaniem.
Ciastem wyklejam blaszkę, smaruję sosem, układam składniki i piekę do 15 min.
Gotowe :)

Smacznego.
M.

sobota, 16 stycznia 2010

Szarlotka. Ciasto dobre na wszystko :)




Ciepłe, gorące jabłuszka, pachnące cynamonem z połączeniu z delikatnym kruchutkim ciastem.
Szarlotka jak lekarstwo. Na wszytsko.
Ta pieczona po raz pierwszy i nie do poprawki.
Od Liski, tu.


Zjedzona w towarzystwie niezwykle ciepłej Osoby.
Podczas trudnej ale dobrej rozmowy.
O życiu, o śmierci. Granicach. O bólu, którego nie umiem sobie do końca wyobrazić.



Podziwiam ludzi, którzy najstraszliwiej dotknięci przez los, potrafią usiąść ze mną, "której niczego nie brakuje" i chcą posłuchać, rozbawią, pocieszą niby-smutki.
To popołudnie na długo zostanie we mnie.
Dzieci dokazywały chyba przez sześć godzin, a my nadal miałyśmy o czym mówić, choć jeść...coraz mniej :)
Szarlotka pojawiła i zniknęła tego samego wieczoru.

I znowu ją upiekę. Może nawet dziś.

Szarlotka jest Moim ciastem. Pierwszym jakie w życiu upiekłam. I smakuje mi zawsze - ale tylko domowa. Nie lubię nażelowanych jabłek, gliniastego ciasta i mdłej kruszonki.
A domowa, nawet jak nie wyjdzie "idealnie" zawsze jest pyszna.
Czasami lubię, kiedy kruchego jest więcej, czasem kiedy jest go tyci.
Zawsze przypieczone, ze szczyptą soli.

Moja pierwsza nauka na temat kruchego do szarlotki, mówiła: "dodaj łyżkę śmietany".
To dzisiejsze upiekłam bez śmietany, a było fantastyczne "w obróbce". Twarde, ale pod ręką elastyczne, kruchutkie, ale nie rozpadające się, słodkie ale nie do przesady.




Inna lekcja powiadała - podpieczony spód obsyp bułką tartą, jabłka wtedy nie przemoczą ciasta. Nie sypałam, nie przemoczyły.
I ostatni mit do obalenia - na górze nie ryzykuj z kruchym - daj kruszonkę.
Z tego ciasta, po rozwałkowaniu między dwoma foliami, jak radzi Liska, można wykrawać, kleić i rzeźbić - czego dusza zapragnie.
Smaku i zapachu nadają szarlotce ciasteczka amaretti, pokruszone i dodane do jabłek przed pieczeniem.

A powód najważniejszy, dla którego Szarlotka jest dla mnie ciastem po brzegi wypełnionym dobrymi uczuciami, to fakt, że kiedyś przeczytałam...
iż jej nazwa pochodzi od imienia Charlotte - czyli polskiego odpowiednika imienia Karolina. A takie imię wybrałam dla mojej Córki.

Jeśli nawet jest inaczej - to pozwólcie, że ja w swoją bajkę będę wierzyć :)

Ps. Michale dziękuję za urokliwe foremki.
Co prawda J. w pierwszej chwili kazał je wyrzucić, ale Karola wybroniła dzielnie ;) M. :)

czwartek, 14 stycznia 2010

Krem marchwiowo-pomidorowy



Podobno duże mrozy dopiero mają nadejść, a ja myślę że mnie już zimniej to być nie może...
Chwilowo chłód dał mi się we znaki. Zmarznięty fotel samochodu, zimne stopy, dreszcz przez który kulę się i szukam w domu kolejnych szali.
Poczułam chłód czyjegoś spojrzenia i chłód słowa.
Problem nie mój. Już nie mój.

Nie dzielimy się na lepszych i gorszych. A każdy kto tak uważa jest mały. I smutny. I niech taki zostanie...


A ja potrzebuję ciepłego jedzenia! Które rozgrzeje mnie i wypełni kolorem, zapachem cały dom.
W kuchni Na Grabinie od kilku dni rządzą zupy-kremy warzywne, z dodatkiem imbiru, czosnku, gęstej śmietanki.
Rządzą ciasta pełne jabłek, jedzone jeszcze na ciepło.
I gorące herbaty z sokiem malinowym...w ilościach nie ograniczonych.
Ale przede wszystkim ogrzewają nas bardzo ciepłe i bardzo długie wizyty Bliskich nam Osób, rozmowy, śmiech i radość.
Nasza i dzieci.
To mi wystarczy.

Rozglądam się po sąsiednich blogach :) i widzę, że radzimy sobie podobnie.

Książki, leniwe, czekoladowe ciasto, ciepłe warzywa...zapachy i smaki przeplatają się w mojej głowie.
Robi się cieplej, milej, wyszukuję w szafie najcieplejszy sweter i przestaję marudzić.


Gdyby nie fakt, że pracuję ostatnio do późnych godzin nocnych, w ruch poszłoby z pewnością już grzane winko albo miodek...

Tymczasem zupa pełna ciepła.
Zainspirowana kremami z marchwi, które pierwszy raz gotowałam za Liską.

Choć marchwi w niej niemal kilogram, zupa do nudnych nie należy, a dodatek przecieru pomidorowego sprawia, że jest bardziej winna i aromatyczna.
Koniecznie z cebulami, czosnkiem, imbirem. Dla mnie koniecznie także z odrobiną octu i brązowego cukru. Choć i papryka jej nie zaszkodzi.
Smacznego.
M.



KREM MARCHWIOWO-POMIDOROWY

3/4 kg marchwi
1.5 l bulionu warzywnego
2 duże cebule
3 ząbki czosnku
przecier pomidorowy - ok. 3 pełne łyżki

3 łyżki masła
kurkuma, imbir, sól, pieprz, słodka papryka
chlust octu balsamicznego
2 łyżki brązowego cukru
200 ml śmietany 22 proc.

Masło rozpuszczam w garnku, przesmażam cebulkę z czosnkiem, dodaję marchewki, pocięte w kawałki i przyprawy. Duszę ok. 20 minut.
Po tym czasie podlewam bulionem, zakwaszam octem, dodaję przecier, a gdy się zagtuję dodaję śmietanę.
Na koniec miksuję.
Podaję z groszkiem ptysiowym lub trójkącikami z ciasta francuskiego.





Ja jem samą :-) ale z dokładką.

M.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Mufinki czekoladowe. Blisko serca :)




Jak bardzo potrzebujecie ciepła i akceptacji?
Ja czasami za bardzo. Wyrzucam to sobie, staram się pilnować.

Ale patrzę na moją Córkę i widzę jak naturalne jest to uczucie.
Jak raniutko wstaje, robi sobie czapkę kucharską, zakłada fartuszek i piecze mufinki DLA PRZYJACIÓŁKI.
Jak ukradkiem wynosi ze spiżarni dwa batoniki, stroi dwie sukienki na spotkanie...na wspólną zabawę.
Bo Przyjaciółka to Skarb.
Pięciolatka do sześciolatki powie: "Kocham Cię".
Dorosła kobieta "Jesteś dla mnie ważna", "Chcę się Tobą nacieszyć".

Ważne i piękne.
Jak narodziny przyjaźni, podobne tak do zakochania.

Tyle, że każde uczucie może pójść...na manowce. Zbłądzić, zgubić się.
Każdy z nas też był odrzucony i pewnie odrzucił.
Na szczęście jednak są i przyjaźnie, którym czas i świat nie grożą.



Mufinki czekoladowe

2 szklanki mąki
3/4 szklanki brązowego cukru
1/4 szklanki kruszonego cukru kandyzowanego
1/2 tabliczki białej czekolady pokruszonej w kawałki
1 tabliczka czekolady gorzkiej, roztopionej
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
odrobina ekstraktu waniliowego


100 g masła, stopionego, ostudzonego
szklanka mleka
1 duże jajko

Piekarnik nagrzewam do 190 st.
Formę do mufinek wykładam papilotkami.

W jednej misce łączę suche składniki - mąkę, cukier, proszek, sól.
W drugiej - mleko, jajko, masło, wanilię.

Powoli do suchych składników - wlewam mleko z masłem, dodaję rozpuszczoną czekoaladę, wrzucam kawałeczki białej, mieszam drewnianą łyżką i nakładam do foremek.
Piekę ok. 25 minut.
Smacznego.
M.


piątek, 8 stycznia 2010

Ciastka owsiane. Domowe, najlepsze :)




Najlepsze owsiane ciastka jakie jadłam. Przepis pochodzi od Liski, piekłam wiele razy - tym razem ciut pozmieniałam i nadal wyszły pyszne.

Nie mają nic wspólnego z eko-podróbkami, nie są za słodkie, nie są mączne, nie są jak trociny...za to są słodkie w sam raz, o intrygującym smaku złocistego karmelu, chrupiące i o właściwościach kojących :)

Zjadłam je wczoraj na obiad i jako dodatek do sałatki na kolację... Mogłabym je jeść na śniadanie, obiad i kolację.
Karola, wcinając jeszcze ciepłe w aucie, z pełną buzią osądziła:

- Mama, przy nich Jeżyki to na 25 miejscu wylądowały...
(a długo, długo... były nie do ruszenia )

Przepis Liski tu
Ja zrezygnowałam z rodzynek (ostatnio w ogóle mi nie smakują), zmniejszyłam ilość cukru, połączyłam czekoladę czarną z białą i dodałam płatki owsiane oraz ziarna słonecznika.

CIASTKA OWSIANE

3 szklanki mąki owsianek
1 1/4 mąki pszennej
1 łyżeczka sody
1/2 łyżeczka soli

1 tabliczka gorzkiej czekolady - pokruszonej na małe kawałki
1/2 tabliczki białej czekolady - także w kawałkach

1 szklanka cukru
1/2 szklanki cukru trzcinowego

220 g masła w temperaturze pokojowej
2 jajka i jedno białko

dwie garści płatków owsianych
dwie garści ziaren słonecznika

Piekarnik nagrzewam do 170 st.
Blachy wykładam papierem do pieczenia.
W jednej misce łączę mąki, sodę, sól.
Mikserem ubijam masło na puszystą masę, powoli dodaję cukier i kilka minut miksuję. Stopniowo dodaję jajka po jednym, nadal miksując. Na wolnych obrotach - dodaję powoli sypkie składniki. Wyłączam mikser, dodaję płatki, czekoladę i słonecznika - mieszając już drewnianą łyżką.
Ciasto jest gęste i mocno kleiste.
W dłoniach formuję małe placuszki i rozkładam je na blachach, w kilkucentymetrowej odległości.
Piekę ok. 15 min.
Smacznego :)
M.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Krakowskie ucieczki...




Pierwszego dnia nowego stycznia na Grabinie pachniało kopytkami. Zimno za oknem, ciepłe powietrze wędrowało od kominka w stronę stołu...
Cisza, jakby za długa, spokój pozorny, nas troje i gdzieś wiatr między nami. Silna potrzeba ucieczki. Z tej naszej słodko-kopytkowej krainy przed siebie. JUŻ.
- Mamuś ja chcę gdzieś pojechać...
- Ja też.
- I ja. Spakujcie nas. Znajdę pokój. Za 10 minut widzimy się w samochodzie
- nie musiał kończyć, nas już przy stole nie było.
O 21. spotkaliśmy się w samochodzie. Trzy godziny później byliśmy już w Krakowie.
Gorący prysznic, zimne jak noc wino musujące...poranek pełen uśmiechu.

Nasze krakowskie ucieczki. Nigdy nie planowane, do miejsc, gdzie nasz czas płynie trzy razy wolnej. Dobrze znane kawiarnie, księgarnie, nawet dorożki, korale te same i taka sama beztroska.

Po co zimą do Krakowa?
Po czekoladowe serce, po chleb "szarpany" z Piekarni Mojego Taty, po herbatę z rumem w Bunkrze, nowe książki z Matrasa i ciastka owsiane w zgniecionej torebce.
Po płatki śniegu łapane na język.
Po dwie łzy i dwieście uśmiechów.
Po kostkę mydła z mydlarni dla mnie i dla Bliskiej mi Kobiety.






Dom po powrocie zimny, już nie pachniał kopytkami. I dobrze.
Tak dobrze czasem zmienić trasę i pojawić się tam, gdzie nikt nas się nie spodziewa.
Szczególnie my sami.



Ciasteczka nie były złe. Ale główną ich zaletą jest to, że dobre ciastka owsiane upiekę sama z Karolinką, za czwilę...



Za to chleb, żytni, na zakwasie, bez drożdży (i to pewne), wyjątkowy, idealny sam w sobie.

Kiedy mężczyzna wejdzie do mydlarni?
Kiedy stoi na mrozie ponad 30 minut, a ona od kwadransa wącha ten sam blok mydła (z prawdziwymi algami!) ;)



Miłego dnia
M.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...