Na Dobry Początek...

Długo zastanawiałam się nad tym jak zatrzymać chwile, które są dla mnie ważne i cenne.


Obok tych, które zapisuję i ofiaruję kiedyś mojej Córce, postanowiłam zachować także te, które wiążą się z moją pasją jaką jest gotowanie i pieczenie...
Kuchnia jest i była zawsze ważnym elementem tradycji domu moich Rodziców, Dziadków a teraz także naszego Domu Na Grabinie. Jest pełna smaków, które wiążą się z ludźmi, historiami i uczuciami.
Tych, którzy tu trafią zapraszam więc Na Grabinę.

Do domu. Do mojej kuchni.

Pozdrawiam Was ciepło
Monika


poniedziałek, 27 stycznia 2014

Zima, jakaś historia ... i szybko do domu! Ciasto klementynkowe.



Ostatnio często zdarzają mi się spontaniczne wypady do kina. Im później - tym szybciej się zbieram... Godzina 23.00, Mama gdzieś w wiatrołapie upina mi włosy, Córka pakuje torebkę...kozaki dopinam już na śniegu.
Noc, zima i jakaś historia.
I właśnie z jednej z takich historii pochodzi Clementine Cake (The Secret Life of Walter Mitty) ciasto, do którego całkiem niedawno zachęcała mnie Ania - klementynki na Truskawkach tu.

Kino ma niesamowity klimat latem, kiedy po filmie właściwie zawsze uruchamia się u mnie szwendak i wracam do domu 2 godziny później.
Zimą zaś ciągnę szybciutko do domu. Pod koc, z kubkiem grzanego wina i słuszną porcją ciasta. Tym razem klementynkowego...


Przepis Nigelli - w tym miejscu.



CLEMENTINE CAKE Nigella Lowson

4-5 klementynek (waga ok. 370 g)
6 jajek
225g cukru
250g zmielonych migdałów
1 łyżeczka proszku do pieczenia

Mandarynki w całości zalewam wodą w rondelku i na małym ogniu gotuję 2 godziny.
Gorące odsączam i odstawiam do ostygnięcia.Przecinam na pół i usuwam z nich pestki.
Następnie miksuję je tak drobno jak się da.

Piekarnik nagrzewam do 190 st. Przygotowuję średnią formę ok. 21 cm.
Do roztartych owoców dodaję pozostałe składniki - jajka, migdały, proszek. Mieszam.
Ciasto przelewam do formy.
Tak jak Ania piekłam je 40 minut (góra + dół) oraz 20 minut zakryte folią (by się nie przypaliło).

Smacznego!

poniedziałek, 13 stycznia 2014

My sweet Florentine... Zjem cię na śniadanie ;)


Czekają na śnieg.
Jedna codziennie zagląda do szafy, by upewnić się czy uniform narciarza już na nią czeka.
Druga po wstępnej przymiarce psiego kożuszka - nie chciała go już zdjąć.

Ja... im nie chcę psuć frajdy i nie narzekam, że zimno... Zagrzebuję się w ciepłą bluzę, zgarniam swoją kawę, florentynkę i sama idę szukać spodni na narty.
Są dwa rodzaje ubrań, które sprawiają, że płaczę przed lustrem. Spodnie narciarskie i spodnie ciążowe.
W ciąży uwielbiałam być, narty lubię bardzo - a jednak mój umysł nie potrafi z pokorą przyjąć odmiennej formy.

***
Formy idealnej nie można odmówić florentynkom. Choć te z cukierni cienkie jak bibułka i z białą czekoladą, wersja domowa tych ciastek jest naprawdę doskonała.



FLORENTYNKI

przepis: whiteplate, za blog studnia miodu ze zmianami

240 gr mąki
160 gr masła
75 gr cukru pudru
2 żółtka
1 łyżka śmietanki 30%
2 łyżki konfitury morelowej, podgrzanego i przetartego przez sitko

Mąkę siekam z masłem, dodaję cukier, żółtka i śmietankę - zagniatam kruche ciasto. Ciastem wyklejam dużą prostokątną blachę (wyłożoną papierem do pieczenia). Razem z blachą wstawiam do lodówki na 30 minut. Zapiekam ok. 15 minut w temp. 170 st., z termoobiegiem.
Ciepłe jeszcze ciasto smaruję konfiturą morelową.

wierzch ciasta:
70 gr masła
60 gr cukru
170 płatków migałowych
3 łyżki miodu
50 ml śmietanki 30%

Masło rozpuszczam na patelni, dodaję resztę skłądników i posmażam kilka minut. Masę rozprowadzam szpatułką po cieście. Zapiekam kolejne 10 minut w tej samej temperaturze. Ciepłe, ale nie gorące ciasto kroję na kawłaki.
Smacznego!


wtorek, 7 stycznia 2014

Miska, która stawia na nogi ;) Zupa tajska.




Zupa, która kilka razy postawiła mnie na nogi.
Pierwszy raz nakarmił mnie nią znajomy, po długim i zimnym dniu. "Mięso w zupie? Ble... " - pomyślałam, ale kiedy kończyłam miseczkę poczułam jak wraca do mnie energia.
Ostatnie dni, walcząc ze wstrętnym choróbskiem, taką właśnie zupkę zajadałam raz, dwa razy dziennie. Przeziębienie szczęśliwie mnie opuściło, a wczoraj okazało się, że tajski wywar z mięsem i warzywami szybko znikał z miseczek gości.
To zupa "na gęsto", koniecznie mocno gorąca. Bardzo podobną znalazłam u G. Ramsay'a w "Kuchniach świata".
Przyprawy i dodatki, jak zawsze najlepiej dodawać - wedle gustu. W jednej z wersji - gotuję ją także z połową główki czosnku.


TAJSKA ZUPA ROZGRZEWAJĄCA
porcja na 3-litrowy garnek

2 litry wody
4 piersi kurczaka
marchewka, pietruszka pokrojone w słupki

4 cm. obrany korzeń imbiru
3 liście kaffir lime/ skórka z limonki
2 gałązki trawy cytrynowej

pół łyżeczki kurkumy
pół łyżeczki chilli
2 łyżki sosu rybnego
2 łyżki sosu sojowego

łyżka ciemnego cukru
400 ml mleka kokosowego
pieprz

Z mięsa oraz warzyw, pokrojonych w słupki, a także dodatków gotuję wywar - przez ok. godzinę. Przed końcem dodaję mleko kokosowe, dokładnie je rozprowadzam, zagotowuję.
Doprawiam do smaku sosem sojowym, pieprzem. Zupę podaję gorącą z makaronem ryżowym i dużą porcją szczypiorku.

Do misek nie wkładam imbiru, trawy i liści - jednak zostawiam je w garnuszku, do końca.
Smacznego!

***

Tymczasem Córka zajęła się produkcją własnych wyrobów cukierniczych ;)
- Mamo mogę coś słodkiego?
- Nie, za późno.
- Oj Mamoooooooooooo....
- Nie-e.

Godzinę później młoda dama coś przeżuwa...
- Ej, no... - czuję jak ciśnienie idzie w górę..
- Nie, nie. To nie słodycze Moja Droga (?!) Tylko sezamkowe ciągutki. Bez grama cukru i dodatków. Prażony sezam i miód. Zrobiłam ci nawet zdjęcie gdybyś chciała na bloga...


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...