Na Dobry Początek...

Długo zastanawiałam się nad tym jak zatrzymać chwile, które są dla mnie ważne i cenne.


Obok tych, które zapisuję i ofiaruję kiedyś mojej Córce, postanowiłam zachować także te, które wiążą się z moją pasją jaką jest gotowanie i pieczenie...
Kuchnia jest i była zawsze ważnym elementem tradycji domu moich Rodziców, Dziadków a teraz także naszego Domu Na Grabinie. Jest pełna smaków, które wiążą się z ludźmi, historiami i uczuciami.
Tych, którzy tu trafią zapraszam więc Na Grabinę.

Do domu. Do mojej kuchni.

Pozdrawiam Was ciepło
Monika


sobota, 29 sierpnia 2009

Placki z cukinii. Dip do warzyw



Gdzie się nie ruszę tam rządzi tego lata cukinia.
Niemal w każdym domu na kuchennym blacie leżą dorodne, zazwyczaj zielone warzywa i czekają na przerobienie ich na: kremy, placuszki, tarty, ugrilowanie... itd.
Ja również uwielbiam cukinię i jem ją przez cały rok, ale chyba z tego "opatrzenia" dopiero teraz jej uległam.
W sobotnie popołudnie cukinie pojawiły się i na naszym stole (i już ich nie ma ;-D)
Ja swoje przygotowałam według przepisu Nigelli Lawson, z książki "Forever Summer".
Podałam je z dipem, który zawsze przygotowuję do dań z warzyw. Jego "recepturę" wymyśliłam sama i modyfikuję ją w zależności od:
a. humoru ;-)
b. pogody
c. upodobań kulinarnych naszych przyjaciół

Polecam eksperymentowanie. Podane w przepisie proporcje traktuję jako umowne - czasami mam ochotę na więcej chrzanu, czasami szczypiorku, czasami dodaję krople octu czasami nie... To bardzo wdzięczny sos, który jak mawia mój M. "dużo wybacza"...
Smacznego!

PLACKI Z CUKINII
4 średniej wielkości cukinie
pęczek grubego szczypioru
250 g fety
mały pęczek pietruszki
mały pęczek mięty
łyżka suszonej mięty
łyżeczka słodkiej papryki
140 g mąki
sól, pieprz do smaku
3 jajka lekko roztrzepane
olej do smażenia
*autorka podaje do placków oddzielnie limonki, ja, tuż przed samym smażeniem wcisnęłam do ciasta sok z 1/2 limonki
*ja nie używam mięty (wiem, że to bardzo "nie na czasie"), ale ja mięty DO JEDZENIA -nie uznaję...jedynie do dekoracji ;-)

Cukinię ścieram na grubej tarce (w mikserze), rozkładam na ściereczkę - by "oddała" trochę soku. W drugiej misce mieszam ser, szczypior, pietruszkę, sól, pieprz. Do sera powoli dodaję jajka i mieszając dodaję mąkę. Kiedy składniki się połączą, a olej na patelni jest gorący, dodaję cukinię i szybko mieszam.
Placuszki nakładam na rozgrzany tłuszcz, Porcja = drewniana łyżka.
Smażę na złoty kolor z obu stron.

DIP ( do warzyw, placków warzywnych...)
200 ml jogurtu naturalnego
1 pełna łyżeczka chrzanu
1/2 pęczka posiekanego szczypiorku
1-2 łyżki serka kanapkowego typu: Almette, Bieluch, Ostrowia...
1 łyżka majonezu
sól, pieprz, papryka chilli, szczypta cukru - wszystko do smaku
niepełna łyżeczka octu winnego

*czasami dodaję: czosnek/koper/ drobno posiekane korniszony z octu/kapary

*dip przed podaniem musi być dobrze schłodzony i ponownie zamieszany

Chałka. Nie taka trudna...





Gdyby mi ktoś, tak z 10 lat temu, powiedział, że upiekę chałkę nie uwierzyłabym. Takie historie jak zaplatanie bułki, obcowanie ze świeżymi drożdżami, robienie tortów wydawały się poza moim zasięgiem.
Moje kucharzenie ograniczało się wówczas do szybkich ciast biszkoptowych z owocami (nadal je uwielbiam) i jednego chleba San Francisco.
Jednak powolutku, pomalutku i z wieloma błędami po drodze widzę, że poprzeczka podnosi się sama.
Chałki z sześciu ramion nadal zapleść nie umiem. Jak widać :-D warkocz to moja radosna twórczość. Ale... choć poplątana to i tak jestem z niej zadowolona.

Bułka jest NIEBYWALE prosta w wykonaniu. Trzeba być tylko w domu ok. 3 godziny. Ciasto jest super-plastyczne-elastyczne. Można z niego robić cuda-wianki ( :-) pozdrawiam Kochana!!!). A podczas pieczenia wypełnia cudownym drożdżowym zapachem cały dom.
Polecam.

Korzystałam z przepisu Liski (tu)

Jedyne zmiany jakie wprowadziłam to użycie mleka zamiast wody i obfite zasypanie bułki kruszonką. Warkocz posypujemy kruszonką - po wyrośnięciu, przed samym włożeniem do piekarnika. Okrywanie chałki folią podczas ostatnich minut pieczenia - jest bardzo wskazane - bułka szybko się rumieni.
Smacznego!

M.

czwartek, 27 sierpnia 2009

Krem z warzyw. Prosto, prościej, najprościej...



Miałam wejść tylko po szczypiorek do Pani Basi, potrzebny do racuszków z cukinii.
Jednak przy samym wejściu, na drewnianych skrzynkach leżała piękna włoszczyzna…


Świeża, jeszcze w cudnych kolorach lata. Będzie krem z warzyw – moja najprostsza, najzwyklejsza a taka dobra zupa... Uwielbiam proste i szybkie jedzenie. To krem, który idealnie wydobywa smak warzyw, choć ja i tak dodaję mu odrobinkę kwaskowatości.






Zupka smakuje, nawet miłośnikowi mięsiwa ;-) A małe K. nagrodziło mnie dziś za nią pięknymi wisienkami i bukiecikiem kwiatów…
Smacznego!







KREM Z WARZYW
¾ pęczka włoszczyzny – czyli mniej więcej – 3 marchewki, pietruszka, 1/2 selera plus kilka łodyg, por (połowa)
4-5 średnich ziemniaków
1 cebula
1 pomidor
mała garść suszonych grzybów
listek laurowy, 2 ząbki czosnku (w całości)
świeżo mielone sól i pieprz – do smaku
2-3 łyżki octu winnego (lub sok z ½ cytryny)
łyżka oliwy
łyżka masła
szczypta cukru

Włoszczyznę razem z ziemniakami gotuję w sporym garnku, z dodatkiem grzybów, przypraw – pod przykryciem – ok. 40 min., na średnim ogniu.
Kiedy wywar jest już prawie gotowy, a warzywa miękkie, oddzielnie na patelni - na jednej łyżce masła przesmażam drobno pokrojoną cebulkę, a kiedy się zeszkli dodaję pokrojonego w kostkę pomidora. Cebulę i pomidora – dodaję do zupy, krótko gotuję.
Zupę zestawiam z ognia. Kiedy kilka chwil ostygnie, miksuję całość blenderem tzw. żyrafą.
A następnie doprawiam – tak jak lubię...
Mnie nie przeraża ocet winny dodany do zupy dla dziecka, ale spokojnie można go zastąpić sokiem z cytryny. Dodaję także oliwę, odrobinę cukru oraz sól i pieprz do smaku.
Moja rodzina, już w miseczkach – okrasza zupę solidną porcją śmietany.

**Kiedyś doprawiałam zupę sosem sojowym lub sosem Worcestershire, ale one zbyt mocno przyciemniają piękny kolor kremu, dlatego wolę po prostu sól :-)
Krem podaję z groszkiem ptysiowym (oddzielnie).


środa, 26 sierpnia 2009

Wytrawna cykoria. Sałatka




Nie ma wielu warzyw, których nie jadam… Właściwie nie wiem czy w ogóle są jakieś. W każdym razie te – które znam dobrze i pochodzą z naszej szerokości geograficznej – to jadam wszystkie.
Jednak, jak na ironię, sałatki są jedną z moich słabszych stron. Tak jak lubię i eksperymentuję (czasami z opłakanym skutkiem) z mąkami do chleba, dodatkami do pieczywa, ciastami… tak w przypadku warzyw i kompozycji sałatkowych… bywa średnio.

Ta jednak posmakowała mi bardzo. Nie jest to sałatka delikatna, łagodna i wydobywająca czysty smak warzyw. Nie. Jest ostrawa, wytrawna, ale na późną kolację…do lampki wina (lub dwóch :-D ) jest bardzo dobra. Powiem – sałatka z temperamentem.
Cykoria nie jest co prawda warzywem późnego lata… ale niezbędnym składnikiem sałatki są młode, kwaskowate – tegoroczne jabłka.
Oryginalny przepis pochodzi z książki „Łatwa kuchnia francuska” autorstwa Raymonda Blanca, wydawnictwa BBC Books. To nawet nie tyle seria książek kucharskich co bardziej poradników (jest jeszcze kuchnia włoska i japońska, ta ostatnia wg. mnie najsłabsza).
Poza całkiem ładnymi i zachęcającymi zdjęciami, poradniki te mają jedną zaletę: ktoś kto je opracowywał chwilę pomyślał. Dał szansę autorowi na dwa, trzy zdania skąd potrawa pochodzi, z czym/kim mu się kojarzy. Akurat w przypadku tej sałatki od tej zasady odstąpiono, nie mniej jednak mnie ww. ;-) poradnik kulinarny przypadł do gustu bardzo.

Podaję lekko zmodyfikowany przepis, gdyż w wersji oryginalnej – wytrawny smak tej sałatki ma bliżej do wytrawiania (kubków smakowych) niż do wytrawnego wina.
Ja jej smak złagodziłam poprzez zmniejszenie ilości octu oraz dodanie miodu – warto poszukać własnych proporcji…
Jeśli nie mogę dostać roqueforta – zastępuję innym, ale nadal pikantnym serem. Zgodnie z zaleceniami autora – ser przed dodaniem go do sałatki dobrze jest schłodzić w lodówce – gdyż ładniej się skruszy.

WYTRAWNA CYKORIA. Sałatka.
Porcja dla 4 osób
4 spore lub 8 małych cykorii
1 kwaśne, zielone jabłko
100 g sera roquefort
100 g orzechów włoskich
1 seler naciowy ( nie miałam chwilowo :-), ale warto)
1 łyżka drobno posiekanego szczypiorku

Sos: 1 płaska łyżka musztardy Dijon, 1 łyżeczka białego octu winnego, 2 łyżki wody, 1 łyżka płynnego miodu, 2 łyżki oleju z orzechów włoskich, 2 łyżki oliwy extra virgin, sól i pieprz – świeżo zmielone

Cykorię myję, osuszam i oddzielam liście; rozkładam na talerzach na kształt rozetki (listki wkładam jeden z drugi). Jabłko kroję w cienkie plastry i rozkładam na cykorii (bliżej środka), kruszę ser, posypuję orzechami, szczypiorkiem (nadal -bliżej środka).

Wszystkie składniki sosu porządnie mieszam i skrapiam nim obficie cykorię.
Sałatka smakuje jeśli podamy ją świeżo przyrządzoną ze schłodzonych warzyw.
Bez wina się nie obejdzie.
Smacznego!
M.

Podróże wyobraźni




Cały wczorajszy dzień spędziłam z trzema młodymi, nawet bardzo młodymi damami w wieku – 4-6 lat.
Przygotowana od rana, wyposażona w kilka pomysłów na zabawy w chwilach nudy, uzbrojona w pomidorówkę i buty do biegania…zostałam odstawiona na boczny tor. Brutalnie.

Bawiły się BEZE MNIE PRZEZ 8 godzin!!!!
A zabawek do tego prawie nie użyły… Była zupa ze ślimaków na tarasie (nie odważyłam się wyjść i zobaczyć), kotlety z puszków przekwitniętego zielska, ziemniaki z błota… W świecie swojej cudownej dziecięcej fantazji były psami, kotami, konikami, noworodkami, mamami, siostrami, dentystami, nauczycielkami tańca… A wszystko pełne emocji, głęboko przeżyte, doświadczone i takie na niby-prawdziwe.
Skupiona na swoim chlebie, spisywaniu tego i tamtego podglądałam jak wiele działo się w świecie niekończącej się fantazji… Jak wiele cudownych przygód można przeżyć tylko jednego dnia, tylko przez 8 godzin… zabawy.
Pamiętam siebie taką. I choć, kiedy jesteśmy we dwie z K. razem huśtamy się huśtawkach, łazimy po drabinkach i bawimy się lalkami, wczoraj - dzierżąc rolę „odpowiedzialnej opiekunki grupy” zabrakło mi jednak odwagi i pewności siebie by razem z nimi taplać się w błocie... A ochotę miałam wielką.
M.

Ps. Na fotkach - wczorajszy chlebek i niebo Na Grabinie

wtorek, 25 sierpnia 2009

Koniec wakacji...?



Podczas ostatniego weekendu między malowaniem ścian a układaniem paneli, łapałam jeszcze ostatnie promienie wakacji. Niezwykłych, ciepłych, niespodziankowych...
Zostają wspomnienia, zdjęcia, smaki, kilka nowych sukienek i... kartki – pocztówki, które dostaliśmy od naszych Przyjaciół.
Są piękne. Leżą w kuchni i za każdym razem, kiedy mam pięć wolnych minut, parzę sobie kawę, skubię kawałek ciasta i znowu je czytam...
Pozdrawiam
M&Co. ;-)

Ps. Na zdjęciu drożdżowe ciasto z maszyny według przepisu Liski, który znajdziecie tu. Jest pyszne i cudnie wypełnia zapachem calusieńki dom...
A dla mnie najpiękniej, bo domowo - pachną właśnie gorący chleb (taki jak ten na zdjęciu), drożdżowe i ... świeże pranie :D

Miłego dnia Kochani!

Dziękuję...



Dziękuję...
Tak się ostatnio składa, że w rzeczywistości - tej realnej i tej wirtualnej - poznaję wielu ciekawych, ciepłych ludzi. Ludzi, którzy mają w sobie pasje, dobrą energię i otwartość na drugiego człowieka.
I dziś Tym Wszystkim – chciałam ogromnie podziękować.
Każdy z Was zostawia ślad w moich dniach, budzi ciekawość, czasami sprawia, że się zawieszam, czasami śmieję, a czasami słuchając - mam oczy pełne łez.
Za ciepło, otwartość, za Wasze pasje i umiejętność dzielenia się z innymi swoją dobrą energią – DZIĘKUJĘ.
Z wielką radością przyjmuję wyróżnienie, które trafia w moje ręce od Olcik.




Ponieważ wiem, że nie wszyscy bawimy się w tę zabawę, ujmę to tak:
ogromnie dziękuję tym, z którymi na co dzień poznaję i odkrywam coraz większy kawałek kulinarnego świata.
To dzięki Lisce, jakieś 7 lat temu kupiłam maszynę do pieczenia chleba, to dzięki niej piekę swoje chlebki, hoduję zakwasy, zaczyny, akceptuję swoje błędy bo to od niej nauczyłam się też tego, że robię to TYLKO DLA SIEBIE i ciągle chcę więcej...
Dziękuję Kochanie – wiesz za co.
Ale dziękuję także Tym Wszystkim, którzy tak ciepło przyjęli mnie w tzw. Blogosferze. Za piękne przywitanie, za dobre słowa i akceptację.
W świecie, gdzie większość ludzi patrzy na siebie wilkiem, prowadzi gry i manipuluje swoimi emocjami i innych – tu jest po prostu ciepło i swobodnie.

Kochani, tak jak wielu z nas nie jestem w stanie w tej chwili nikogo wyróżnić – bo ja także chciałabym wyróżnić wszystkich :-)
Ale postaram się nie wyłamywać z zabawy, potrzebuję jeszcze tylko chwilkę by się tu rozejrzeć.

Całuję mocno
Monika
... i zapraszam wszystkich Na Grabinę na gorące, prosto z patelni racuchy (oczywiście według przepisu Liski :-)



ps. Chleb na górnym zdjęciu – to chleb polski, na pszennej mące i zakwasie – gwarantuję, że wyjdzie każdemu początkującemu piekarzowi... trzeba mieć tylko zakwas.
A ci, którzy mają ochotę rozpocząć swoją przygodę z pieczeniem - o zakwasie – przeczytacie tu.

sobota, 22 sierpnia 2009

Pieczone śliwki. Po męsku…



- Malujesz?
- Taaak!
- Pomóc ci?
- Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaak!
- Hmmm…To może coś zjesz?

Przez ostatnie dwa dni strasznie migałam się od malowania pokoju K. No nie miałam na to weny. Szczęśliwie powróciła do mnie ostatniej nocy – pokój pomalowany, a przy okazji i szafa widzi koniec swojej renowacji…
Migając się od wspomagania mojego M. przygotowałam dla niego pieczone śliwki.
Dla niego – bo z boczkiem.
Ja gatunkowi mięsożerców jedynie wstyd przynoszę. Od dziecka nie lubię i praktycznie nie jadam mięsa, zdarza mi się ze dwa razy w roku – ale ostatnia jestem do przypinania sobie i innym jakichkolwiek etykietek – nie podpinam się do żadnej ideologii a innym zostawiam wolny wybór. I kropka w tym temacie.
Za to mój Mężczyzna to miłośnik typowo męskiej i mięsnej kuchni, więc ma na co narzekać… Karmiony chlebem, kremami warzywnymi i kotlecikami z ziemniaków lub jajek – na widok boczku, kiełbasy lub innego mięsiwa pieje z radości.
No więc w nagrodę za kawał ciężkiej pracy – śliwki zapiekane z boczkiem.
Jakoś tak od powrotu z Karkowa, większość potraw podlewam alkoholem ;-) więc i tu nie zabrakło.
Co prawda większość alkoholu wyparowała w trakcie pieczenia, ale śliweczki (podobno) były przepyszne.
Oczywiście w mojej wersji marynata – jest bardzo dla dorosłych – ale spokojnie wódkę można zastąpić winem, a nawet oliwą… (ale to już nie będzie to samo ;-)
Śliweczki są dobre jeśli podamy je bardzo gorące, i jak to powiedział M. ( po zjedzeniu całej miseczki) – super jako mała przystawka :-/

PIECZONE ŚLIWKI
1 porcja

6-8 śliwek, słodkich ale dość twardych
6-8 cienkich plasterków boczku wędzonego
ok. 50 g sera rokpol
marynata do śliwek: 1/3 szklanki wódki, łyżeczka sosu sojowego, łyżka musztardy Dijon, łyżka płynnego miodu

Wyjmuję pestki ze śliwek, nie przedzielając ich całkowicie na pół. Wkładam do miseczki, zalewam marynatą, dociskam śliwki od góry małym spodeczkiem i odstawiam na m.in. 3 godziny do lodówki.
Nagrzewam piekarnik do 180 st.
Po tym czasie, każdą śliwkę w środku nadziewam kawałkiem sera Rokpol, owijam plasterkiem boczku i przebijam wykałaczką.
„Paczki” układam w żaroodpornym naczyniu jedna obok drugiej, zalewam marynatą i wkładam do nagrzanego piekarnika. Piekę ok. 20 minut.
Podaję gorące.

Smacznego
M.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Śliwka na kruchym



Robiłam to ciasto po raz pierwszy i wiem, że do niego wrócę. Tylko z pozoru pracochłonne – tak naprawdę łatwe, smaczne i jak dla mnie – oryginalne.
Kruchy spód jest bardzo elastyczny – i co mnie nie udaje się zbyt często – cienki i delikatny. Oryginalny przepis pochodzi z miesięcznika Kuchnia (nr 8/sierpień 2005), jednak w moim wykonaniu – zamiast wiśni pojawiają się właśnie śliwki, wzmocnione winem a i migdałów jest więcej.
Dobre, wilgotne, mocno owocowe i delikatne.




KRUCHY SPÓD
175 g mąki
40 g cukru pudru
szczypta soli
2 żółtka
75 g masła
2-3 łyżki zimnej wody

Z przesianej mąki usypuję kopczyk, dodaję pozostałe sypkie składniki, w środek wlewam żółtka, masło. Zaczynam powoli łączyć mąkę z jajkiem i masłem, podlewam wodą i zagniatam – dość krótko. Ciasta jest mało, nie warto nawet wyciągać miksera :-). Zamiast podsypywać mąką - zwilżam dłonie olejem, ciasto jest wówczas mniej twarde.
Ciasto wstawiam do lodówki na ok. godzinę.

OWOCE
½ kg słodkich, niezbyt twardych śliwek
¼ szklanki drobnego cukru
pół szklanki mielonych migdałów + 2 łyżki migdałów w płatkach
szczypta soli i szczypta gałki muszkatołowej
2-3 łyżki wina ( ja dodałam wino Marsala - włoskie słodkie wino, którego często używam do robienia marynat)
żółtko wymieszane z łyżką śmietany
2 łyżki masła (nie było to konieczne...)

Ciasto rozwałkowuję na papierze do pieczenia na cienki, w miarę okrągły placek i wkładam do lodówki na kolejne 30-40 minut.
Piekarnik nagrzewam do 180 st.

Pokrojone śliwki mieszam w misce z cukrem, winem, solą, gałką, migdałami. Owocowy „farsz” wykładam na ciasto, zostawiając 3-4 centymetrowy brzeg. Rozkładam masło w kawałeczkach (fot.). Brzeg smaruję żółtkiem i zawijam ciasto – tak by zachodziło na śliwki. Jeśli trudno jest palcami odkleić ciasto od papieru, przechylam papier i dociskam go delikatnie do owoców – wówczas powinno się udać.



Kruchy spód jest delikatny, więc najlepiej przy pomocy łopaty lub dna od okrągłej blachy wsunąć go na blachę do piekarnika.
Piekę 40 minut, ale po 30 minutach zaczynam już pilnować by ciasto się zbyt nie zrumieniło.
Przy wyjmowaniu – również należy pomóc sobie dnem od blachy lub łopatą. Po przestudzeniu ciasto twardnieje. Najlepiej więc poczekać… Nam się nie udało :P
Smacznego :)
M.

Znowu sami… Ja i On.



Małe K. na wsi u dziadków. Kiedy patrzę na porozrzucane zabawki i ubranka - tęsknię. Choć przez te kilka chwil miło też nacieszyć się małym chaosem, który wkrada się, gdy mała istota jest poza domem. Nie ma zupy na obiad – tylko śliwki, dużo wspominamy Kraków i hot shot’y z Bunkra (kawiarnia a może nawet klub przy pl. Szczepańskim 3), On maluje pokój, ja się nastrajam ;-) by pomóc, ale zawsze trafiam do kuchni…

To może znowu śliwka. Są teraz takie przepyszne…


Ona i On.



Mocna kawa. Cienka herbata...
Zawsze zimno. Zawsze gorąco...
Skórka z chleba. Wielka kanapa z majonezem...
Muzyka do tańca. Antyradio...
Słony chleb. Nadmuchana bułka...
Strach. Spokój...
Zielone. Kiełbasa...
Tak. Nie...
Tort idealny. Zakalec...
Filiżanka. Kubas z tygrysem...
Okruchy z jagodzianki. Wielki pąk...
Psuje. Naprawia....
Krem z warzyw. Grochowa na boczku...
Porządek. Bałagan...

ale...

on – szyje jej spodnie ciążowe
ona – pilnuje każdej zmiany jego kroplówki
on – o godz. 4. rano szuka „takiego niebieskiego” paska w internecie
ona – budzi go gorącymi racuszkami
on – zrobił jej nad ranem szafkę i tam zasnął
ona - zobacz, są mili, zmienili się... on -: nie, nie ufaj drapieżnikom...
on – poddaję się, tego nie umiem... ona – zostaw, ja to zrobię, nikt nie będzie wiedział...
on – miałaś rację... ona – szkoda...
on – wiem jak cierpisz, chciałbym aby było inaczej... ona – nie chcę współczucia, kupimy motor...
ona – to koniec... on – koniec nie istnieje...



kiedy Jego nie ma... kiedy nie ma Jej...

ona – wiąże jego chustkę na włosy
on – wracasz już?... ona - jeszcze nie dojechałam...
ona – włącza Antyradio
on – zaparzyłem drugą kawę ona – przecież będą zimne... on – to robię następną....

on – ...myślałem, że to po naleśnikach i chyba wylałem twój zakwas...
ona – jak bardzo chyba?!... on – do ubikacji...ja chciałem posprzątać...

ona – złamałam rękę... on - tak?!!!... ona – nie. Ale już wróć...
ona – tęsknisz? on – nie... ona – nie jestem szafą, która zawsze stoi w domu... on – nie, ale jesteś Moja


wyleczeni z zazdrości

ona – słyszę śmiech jakiejś kobiety... on – ja pracuję z kobietami... ona – to przestań...
ona – to kierowca; a ja miałam pierwszeństwo... on – no jasne, który to był...
on - ... i przyniosła karpatkę, pycha... ona – to było zjeść więcej, bo teraz popościsz...
ona – nie ufaj kobietom... on – nie potrzebujesz kolegów...

nić zrozumienia

ona – skasowałam Ci dysk, obudź się!!! Coś tam się pojawiło i ja nacisnęłam! Musisz wstać!!!... on – nie, nie muszę. Nie skasowałaś, zabezpieczony, nie da się... ona – wstawaj, ja wcisnęłam „skasować zawartość”, zepsułam na pewno... on – to napraw...

on – zepsułem tort K., za 4 godziny mamy tu 30 osób, jest święto, sklepy zamknięte, co robimy???... ona – robisz w 4 godziny dokładnie to samo co ja przez całą noc, tylko masz ciut trudniej - bo nie masz składników!!!

prezenty


ona – kupiłeś takie duże bo uważasz, że jestem gruba... on – nie, wziąłem najmniejsze jakie były!!!... ona – jak będziesz jadł tyle karpatek to też będziesz tak wyglądał...

on – mówiłem, nie będę nosił czarnych koszulek... ona – przyzwyczaisz się...

wtorek, 18 sierpnia 2009

Za chwilę tam wrócę...



Po tych wszystkich niespodziankach, które spotkały mnie tego lata - sama nie wiem czy moje wakacje skończyły się już czy nie...
Wiem, że za kilka dni, kiedy ogarnę się w nowej domowej rzeczywistości usiądę i to wszystko spiszę.
Było cudownie. Kraków jak zawsze naładował moje akumulatorki - energii i uśmiechu, pozwolił odpocząć, poczytać, pomyśleć, pokazał znowu coś nowego, pięknego, onieśmielił ciut sztuką, zaskoczył kawiarnią Czarodziej, w której na prawdę zatrzymał się czas, zatrzymał mnie na długie godziny w Bunkrze, gdzie wszystko miało inny smak...i rozmowa, i lenistwo i kłótnia i hot shoty - na zgodę :)



W idealnej formie prosto z Krakowa ruszyłam w drugą i ważniejszą podróż. Wróciłam w rodzinne strony - do Dubienki i Siedliszcza - tuż nad Polsko-Ukraińską granicę, gdzie jako dziecko spędzałam wszystkie wakacje, gdzie mam wielu braci i siostry. I gdzie jest wielka część mnie. Wróciłam po 13 latach. Sama nie wiem dlaczego tak mnie moje ścieżki prowadziły...
Okazja była bardzo wyjątkowa - najmłodszy z braci się żenił.
W Dubience spotkałam swoich braci i swoje siostry- cudownych ludzi, z którymi bawiłam się teraz tak samo jak 20, 25 lat temu. Były tańce do białego rana, wspomnienia kto ugotował zupę z błota i ją zjadł (ja i Marta!), kto pił ocet i dlaczego wyjadłam Tomkowi wszystkie porzeczki (bo je uwielbiam!!!!)... Było cudownie i wiem już, że więcej przerw nie będzie...
M.

ps. Na górnym zdjęciu - ja - to ta pierwsza z lewej :D

Chleb na jedną wolną rękę...



Jeszcze walizka zamknięta, kwiatki zakurzone a już nie mogę się doczekać kiedy znajdę chwilę by to wszystko sobie przypomnieć i spisać...
Rodzina krzywi noski na myśl o pojechaniu do sklepu po chleb. Szukam najszybszego przepisu na jaki trafię w pięć minut.
Jest! Idealny... Według przepisu Liski - fiński chleb awaryjny
Również o właściwosciach znikających :)

M.

czwartek, 13 sierpnia 2009

W podróży...



Lato miało być troszkę leniwe, domowe, spokojne... Jest jednak zupełnie niespodziankowe. Uśmiechnięte i niezaplanowane.
Upiekłam bułki*, kupiłam Rodzicom kwiaty, spakowałam nas w wielką walizę i wyjechaliśmy. Nawet nie wiem kiedy wracamy.






*bułki, które upiekłam to paluchy makowe Liski - proste, pyszne i szybko-znikające :)

M.

środa, 5 sierpnia 2009

Pierogi z Mojego Domu…



Sztuka robienia pierogów… Dla mnie to coś wyjątkowego. Moja Babcia Karolina robiła najpiękniejsze i najpyszniejsze pierogi na świecie, do dziś takie pierogi robi Moja Mama…ja śmiem powiedzieć tylko, że się uczę i bardzo się staram…

Może to tylko pierogi, ale dla mnie to symbol kobiety-matki, spokojnego domu, ciepła, które chcę dać moim bliskim.
W domu Mojej Mamy – w Siedliszczu, Babcia kleiła najrozmaitsze pierogi – z serem, ruskie, z owocami.
Ja i Mój Tata uznajemy tylko ruskie (z wody, podawane ze śmietaną) i takie pierogi przygotowuje dla nas Mama.


Być może przyjdzie czas, kiedy i ja zacznę karmić moją Rodzinę pierogami z owocami, na razie jednak pracuję nad swoim warsztatem pierogów ruskich ;) , które... uwielbiam najbardziej na świecie…
Dziś po raz pierwszy do wykrawywania ciasta użyłam po prostu szklanki i wcale nie żałuję. Może to mniej profesjonalne niż tradycyjne formowanie pierożków z placuszków, ale naprawdę tym razem wyszły mi bardziej urodziwe ;)


W moim domu nie przygotowywało się pierogów z mniejszej ilości niż kilogram mąki. Ja dziś nie miałam aż takiego zacięcia i lekko zmieniłam ilości.
Podam Wam jednak obydwa przepisy, bo – w przypadku mniejszej ilości nie jest to idealnie „przepołowienie” składników.


PIEROGI RUSKIE
65 sztuk
3 kubki mąki (przesianej)
1 jajko*
2 łyżeczki soli*
2 łyżki oleju
1 1/3 kubka dobrze ciepłego mleka
Farsz:
600 g ziemniaków, ugotowanych i zmielonych w maszynce
300 g białego twarogu – twardego (może być nawet chudy)
jajko
sól, pieprz – do smaku

Mąkę przesiewam na stolnicę, w środek wbijam jajko, zagniatając dodaję stopniowo sól, olej i mleko. Ciasto powinno być gładkie, delikatnie błyszczące i delikatnie klejące.
Odstawiam do lodówki na czas przygotowania farszu.
Farsz. Przez maszynkę do mielenia przepuszczam ziemniaki razem z białym twarogiem, wbijam jajko, dodaję sól i pieprz do smaku.
Według mnie sekretem dobrego farszu jest jego dobre doprawienie. Nie żałuję soli i pieprzu, ale nie dodaję cebuli – nie lubię, kiedy farsz ciemnieje.

Dobry farsz to taki, który znika z garnka zanim jeszcze trafi na pierogi... U mnie w domu farsz na ruskie, w trakcie robienia pierogów, był mocno reglamentowany. Gdyby nie Mama grożąca drewnianą łychą – zjadłabym spokojnie pół garnka ;)
Ale dalej...
Z ciasta formuję małe placki, które rozwałkowuję na stolnicy i tym razem – wycięłam z nich szklanką kółka, w których umieściłam po łyżce farszu. Sklejam brzegi i wrzucam do garnka z wrzątkiem, wyjmuję po kilku minutach od wypłynięcia.
Gorące pierogi polewam roztopionym masełkiem.

*dodałam sól i było dobre, ale Moja Mama uważa, że sól dodana do ciasta pierogowego powoduje, że ciasto podczas gotowania może się rozklejać

*następnym razem spróbuję wedle tych samych proporcji, ale bez jajka – Mama J. robi pierogi bez jajka – bo według innej teorii – ciasto twardnieje właśnie od jajka...


Zatem jest co sprawdzać, testować i znaleźć swój najlepszy przepis :)

PIEROGI RUSKIE MAMY
1 kg mąki + ok. 1 kubek do podsypywania
1/3 szklanki oleju
1 duże jajko
2 kubki dobrze ciepłego mleka
Farsz – ok. dwukrotna ilość, czyli:
1 kg ziemniaków
0.5 kg twardego twarogu (najlepiej sprzedawanego na wagę)
sól i pieprz do smaku

Wyrabianie, jw., z tym wyjątkiem, że Mama – ciasto tnie na kawałki, z nich robi wałki, walki kroi jak na kopytka, a z każdego „kopytka” robi ręką placuszek, który wypełnia farszem.

Smacznego
M.

Letni dressing. Czyli o czekoladzie, tańcu i marzeniach...

Dużo ostatnio myślę o dwoistej naturze ludzi i rzeczy, które są wokół mnie...
O swojej także.
Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze świat wydawał mi się biały lub czarny, sądziłam, że dwoistość ludzkiej natury jest przejawem słabości w wyborze tej właściwej drogi...
Dziś już widzę szarości (i to całą ich paletę), a dwoistość natury - mojej i osób, które są blisko mnie - postrzegam jako coś zupełnie naturalnego...
Takie to myśli naszły mnie kiedy ostatnio poznawałam i rozsmakowywałam się – w nowej dla mnie – ciemnej czekoladzie Chilli. Głęboka, aksamitna słodycz, z lekko gorzką nutą przechodząca w delikatnie ostry smak... Cudo!


Jaka jest Wasza dwoista natura?....
Ja – obok spełnienia w roli matki i żony – mam jeszcze inne pasje i małe marzenie.
Pasja to także taniec. Tańczę od dziecka i jest to najtrudniejsza i najbardziej wymagająca pasja, jaką mam. Stawia bardzo wysokie poprzeczki – dyscypliny, wiary w siebie, pokonywania słabości ciała i umysłu...w nagrodę jednak wyzwala ogromne pokłady energii, temperamentu, zabawy oraz kobiecości.



A ciche marzenie...na miarę 32-letniej, kucharzącej pani domu to... motocykl. Szybka, czarna, zgrabna Yamaha FZ6 Fazer S2 ABS...- taka jak tu.
W naszym Domu jest już nawet dla niej odrębne miejsce garażowe ;)
Zanim jednak trafię na szafot – bo motocykliści na szybkich maszynach to „zabójcze niebezpieczeństwo, aroganccy, bezczelni i nie myślą o innych...” – to powiem, że znam kilku – o kulturze o wiele wyższej niż przeciętny kierowca samochodu osobowego.
Aroganckim chamem i zagrożeniem można być tak samo na motorze jak i w samochodzie.
Mniejsza o to. Moja Yamaha jeszcze chwilkę na mnie poczeka ;)... mam nadzieję, że jednak niezbyt długo.
Zamiłomowanie do motorów jest w naszym domu dość naturalne - Moja Mama swój pierwszy motor dostała na 16 urodziny. Nie będę kłamała...zazdroszczę ;)


Wracając do dwoistości w kuchni to na ciepłe, letnie dni, kiedy chętnie sięgamy po sałatki polecam Wam wyjątkowy dressing na bazie ostrej musztardy i miodu, autorstwa oczywiście Nigelli Lawson.



Podam Wam wersję lekko zmienioną przeze mnie.
Przygotowuję całkiem sporą porcję, zamykam w słoiczku i trzymam w lodówce.
Pyszności... polecam.

ZŁOCISTY DRESSING MIODOWO-MUSZTARDOWY
4 łyżki musztardy diżońskiej
2 łyżki płynnego miodu
sok z całej cytryny ( w wersji oryginalnej – 80 ml soku z limonki)
100 ml oliwy ( w wersji NL – 250 ml oleju rzepakowego)
150 ml wody
1 łyżeczka soli

...i niezwykle cenna rada Brytyjki:
„włóż i wlej wszystkie składniki do słoika po dżemie, dobrze dokręć pokrywkę i mieszaj jak opętana”...
Jak jej nie kochać???

Pozdrawiam Was ciepło
M.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Owoce pod kruszonką. Czekając na E...



Rozmawiałyśmy chyba w piątek, znowu przełożyłyśmy spotkanie, a dziś tak bardzo zatęskniłam…

Za naszymi myślami, które biegną czasami szybciej niż wypowiadane słowa, za mieszanką wątków i wniosków, za pytaniami i szukaniem odpowiedzi.
Tak, spotkamy się, zaraz po naszych wakacyjnych powrotach.
Pamiętasz Kochanie jeszcze śniadania w Cafe Nowy Świat, skąd obserwowałyśmy nasz wydział…zamiast na nim być;)… Albo noc, kiedy zakuwałyśmy filozofię…w takich samych koszulach nocnych i kiedy plecąc trzy po trzy dobudzałam Cię – cennymi myślami Platona…
Spotkamy się za kilka tygodni, ale dziś Moje Kochane E. zapraszam Cię na letni deser…
I na chabry, które rosną na polu obok Naszego Domu...




OWOCE POD KRUSZONKĄ
Pyszny, lekko słodki, soczysty i chrupiący – deser jest lekko zmienioną przeze mnie wersją przepisu Nigelli Lawson. W moim wykonaniu – jest mniej masła, mniej cukru, dodatkowo pojawia się natomiast jasny sezam – a owoce, zgodnie z sugestią autorki – inne …
Długo powtarzałam, że jest to deser typowo kobiecy – podobny do naszych musli, crunchy i innych mieszanek śniadaniowych… Jednak jak się okazało, kruchutki i soczysty deser, przypadł do gustu także Mężczyźnie.
Podaję go prosto z piekarnika z dodatkiem lodów śmietankowych.

80 g masła
60 g płatków owsianych
40 g płatków migdałowych
30 g pestek słonecznika
60 g mąki
1 łyżeczka mielonego cynamonu
50 g brązowego cukru
Ok. 0.5 kg owoców ( w przepisie NL są jeżyny, ja użyłam mieszanki wiśni, śliwek, jabłka)
2 łyżeczki skrobii kukurydzianej
3 pełne łyżeczki cukru z wanilią
garść jasnego sezamu



Piekarnik rozgrzewam do 200 stopni.
Masło rozpuszczam w garnuszku, odstawiam. W misce mieszam: płatki owsiane, migdałowe, pestki, mąkę, cynamon, sezam, brązowy cukier.
Foremki smakuję masłem i wysypuję bułką tartą – nie jest to konieczne, ale moja Rodzina przepada za przypieczoną bułką – w każdej postaci;
Owoce mieszam razem ze sobą, posypując je skrobią kukurydzianą (kupuję w sklepach z ekologiczną żywnością) oraz cukrem z wanilią.
Do posypki z płatkami, wlewam masło, mieszam łyżką i nakładam kruszonkę na owoce przełożone do naczynek.


Wstawiam do piekarnika na 25 minut, ale pilnuję czy płatki nie zrumienią się zbyt mocno wcześniej – powinny mieć złoty kolor.
Z podanej ilości powstaną 4 porcje.
Smacznego.
M. mmmm....:)




Ps. Deser zjadły dwie małe Kobietki - Karolita i jej Ukochana Siostra Gabrysia. Zajadały, chrupały, wygrzewały buzie w słońcu... Może one tak i jak i My - znajdą tysiąc wspólnych myśli...bardzo bym chciała.

Olej pod ręką...

Właściwie od kiedy pamiętam, kleistość ciasta podczas wyrabiania była dla mnie problemem… Tak jak i pewnie dla wielu początkujących kucharzących ;)
Tak było z moim kruchym ciastem, z ciastem pierogowym, tym na kopytka i w końcu z chlebem… I jak to większość z nas robi – wiem, bo sama byłam tego uczona - „leciutko podsypywałam mąką…”.
Tymczasem jak się ostatnio dowiedziałam od Mojego Kulinarnego Autorytetu – jak się klei, smaruj ręce olejem…ciasto będzie delikatniejsze, mniej twarde, mniej mączne i zrobisz z niego co będziesz chciała…
Sprawdziłam – na chlebie, na pierogach – SPRAWDZA SIĘ! Kochani polecam - podczas wyrabiania ciasta – mam pod ręką miseczkę z małą ilością oleju.
M.

Chleb orkiszowy, cd...



Jeszcze dwa tygodnie temu, kiedy pisałam swoje pierwsze posty na blogu – byłam pewna, że nic nie jest w stanie zdetronizować Naszego Chleba bez drożdży…
Teraz mam wątpliwości…
Kolejna odsłona chleba orkiszowego na miodzie i zakwasie – w moim wykonaniu z kardamonem - znów nas zaskoczyła. Ponieważ ostatnio bardzo mocno staram się, by chleby bochenkowe były formowane z jak najlżejszego ciasta – udaje mi się osiągnąć efekt puszystości i lekkości. Problem jednak w tym, że lżejsze chleby nie są tak wysokie, ciasto podczas zsuwania na kamień nieco się „rozlewa”.
Nie mniej jednak chleb jest fantastyczny, znika gorący i jeszcze ani razu nie doczekał następnego dnia.
Dziś, z ciekawości zmieniłam nieco proporcje mąki – podanej w oryginalnym przepisie, który znajdziecie u Liski – w tym miejscu.

Ja, ten chleb przygotowałam z:

zaczynu, nastawionego 12 godzin wcześniej, na który składa się:
50 g zakwasu żytniego
75 g mąki orkiszowej, typ 700
100 g wody

Następnego dnia dodałam:
275 g wody
40 g miodu
300 g mąki orkiszowej 700
100 g mąki orkiszowej 1100
100 g mąki pszennej 550 (bo orkiszowa się skończyła ;)
¾ łyżeczki suchych drożdży
1 łyżkę stołową grubej soli
solidną szczyptę kardamonu

Ciasto wyrobiłam mikserem (ale spokojnie można to zrobić ręcznie, w sporej misce). Chleb dwukrotnie wyrastał po 2 godziny – najpierw w misce (okryty folią – zgodnie z zaleceniami L.), potem w koszyku.
Chleb, wysypany od spodu otrębami - piekłam na liściach chrzanu, w piekarniku rozgrzanym do 230 stopni (10 min.), potem do 200 stopni (30 minut).

Smacznego!
M.

Ps. Jeśli nastawicie lub macie już zakwas i mąkę - to uwierzcie mi - nie potrzeba żadnej wiedzy tajemnej, by ten chleb się udał. Możecie go zrobić bez miksera, bez chrzanu i upiec na blasze i tak będzie pyszny!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...