Na Dobry Początek...

Długo zastanawiałam się nad tym jak zatrzymać chwile, które są dla mnie ważne i cenne.


Obok tych, które zapisuję i ofiaruję kiedyś mojej Córce, postanowiłam zachować także te, które wiążą się z moją pasją jaką jest gotowanie i pieczenie...
Kuchnia jest i była zawsze ważnym elementem tradycji domu moich Rodziców, Dziadków a teraz także naszego Domu Na Grabinie. Jest pełna smaków, które wiążą się z ludźmi, historiami i uczuciami.
Tych, którzy tu trafią zapraszam więc Na Grabinę.

Do domu. Do mojej kuchni.

Pozdrawiam Was ciepło
Monika


wtorek, 29 czerwca 2010

Na pieroga urok :)))













Jak ja kocham Lato!
Dni, kiedy mogę zaszyć się w domu - wygrzewać w słońcu i cieszyć obecnością Bliskich.

Wczoraj przyjechała Mama. Razem z Karoliną zrobiły pierogi z truskawkami, nastawiłyśmy ogórki na małasolne, na ogrodzie suszyło się pranie...

Pachniało, smakowało, cieszyło.
Nawet Nika (czarna spanielka), która zawsze zmyka ze słońca, wczoraj wygrzewała się wystawiając pyszczydło w promyki :)

Kilka dni wolnych od pracy, intensywnie wykorzystujemy na wykończenie kolejnego kawałeczka Grabiny. Drewno, kolory farb, tkaniny, sprzątanie... - w tak słoneczne dni, praca w domu daje wiele energii :)

Energii i radości życzę dziś także Wam!



MAŁOSOLNE
Ogrórki zalewam mocno gorącą, ale już nie wrzącą wodą - porządnie osoloną.
Na 1.5 litra wody - ok. kopiasta łyżka soli, ale najlepiej oczywiście "do smaku".
Nie przepadamy za suszonymi mieszankami - dlatego małosolne nastawiam dopiero wówczas, kiedy mogę kupić świeży chrzan, koper, czosnek. Dosypuję kilka ziaren gorczycy i jeśli mam - dodaję kilka świeżych liści drzewa wiśni.


PIEROGI Z TRUSKAWKAMI
Przepis na małą ilość pierogów - ok. 20 sztuk

2 kubki mąki
1.5 łyżki roztopionego masła
żółtko z dużego jajka
pół szklanki ciepłej wody lub mleka
szczypta soli

W przesianą mąkę wbijam żółtko, dodaję masło, zaczynam łączyć - powoli dodając wodę - zagniatam gładkie i lśniące ciasto.
Do każdego placuszka wkładam lekko osłodzoną truskawkę.

Gotuję kilka minut i podaję ze śmietaną z cukrem z wanilią.
:)

M.

niedziela, 27 czerwca 2010

Tęsknota za stołówką. I pieczone jabłuszko ;)






Co pamiętacie ze szkolnych stołówek?...

W dobre dni...pomidordówka z ryżem, schabowy z buraczkami, gołąbki z sosem pomidorowym, śląskie albo taka pyszna zupa z buraków z ziemniakami...
Panie w czepkach i takich sznurowanych sandałach.
Stanie w kolejce po obiad do okienka.

Jadłam wtedy mało i rzadko ale czasem tak mi smakowało, że do dziś pamiętam...

Szkoda, że prawdziwe stołówki z prawdziwymi kucharkami w czepkach i sandałach odchodzą w zapomnienie...
Ich miejsce zajmują srebrne witryny, tace na szynach i catering przynoszony do sali...
I choć nie jestem wielbicielem teorii spiskowej i nie oskarżam nikogo o złe intencje, to prawda jest taka, że mojemu dziecku szkolne jedzenie szkodzi...
I tu daleka jestem do przesady.

Dlaczego tak się dzieje - nie wiem. Ale na wiele różnych sposób sprawdziłam i jestem pewna.
Przede mną zakup termosika i szykowanie żarełka do plecaka :)


I choć aż nosi mnie po kuchni, by "zakombinować" jakiś pyszny deserek albo namówić J. na sushi na kolacje...solidaryzując się z Małym Człowiekiem, wszyscy jesteśmy od ponad tygodnia na diecie lekkostrawnej...
Pieczone jabłuszko z ryżem i cynamonem - to teoretycznie jedzenie zupełnie nie letnie. Za to idealne, na mały, podrażniony brzuszek.
Proste, banalne, na śniadanie lub kojącą małą kolację... :)

Mam nadzieję, że jeszcze zdążymy nacieszyć się truskawkami...

Pozdrawiam Was ciepło
życząc pięknych snów...
M :)


wtorek, 22 czerwca 2010

Kulasza. Ziemniaki na obrusie...




Nie wiem czemu, ale zamiast do moich kulinarnych książek, gazet i stron - o wiele bardziej ciągnie mnie ostatnio do prostego, zwykłego ale Ciepłego jedzenia.
Ciepłego domem, z jednego lub dwóch składników, pachnących nie wyrafinowaną mieszaniną smaków i przypraw ale zupełną zwyczajnością...

Na Grabinie dziś kulasza.
Jestem ogromnie ciekawa czy ktoś z Was spotkał się z kulaszą.

Ja ją pamiętam z domu moich Dziadków, rodziców mojego Taty.

- Kulasza była bardzo często. Szybkie i nie drogie. A w domu zawsze były ziemniaki, kawałek słoninki.
- Tatuś, ale ja nie zjem słoninki...
- To zrób ze zsiadłym mlekiem albo ze śmietaną...
...

Zrobiłam. Smak taki jak pamiętam. Ciepły.
Pamiętam Dziadzia, który rano w pokrywce przynosił mi poziomki.
I babcię Zosię, do której podobno jestem bardzo podobna.

Kulaszę, choć to tylko ziemniaki postawiłam na stole nakrytym obrusem. U Babci zawsze był obrus, zawsze, tak jak jest u mojej Mamy.
Stół nakryty białym obrusem przypomina mi, że posiłek to coś więcej. Że jest ważny.

KULASZA
1.5 kg ziemniaków
szklanka mąki pszennej
łyżeczka soli

do podania: boczek wytopiony na skwareczki / zsiadłe mleko / śmietana / jogurt oraz koniecznie koperek :)

Ziemniaki gotuje w dobrze osolonej wodzie.
Kiedy są miękkie odlewam wodę - ale tak by została jej około szklanka. Zmniejszam ogień do minimum. Posypuję ziemniaki mąką, nie mieszam i przykrywam pokrywą - na około 10 minut.
Po tym czasie mieszam, a następnie ugniatam ziemniaki drewniany tłuczkiem - również około 10 minut, aż będą odchodziły od tłuczka.

Podaję natychmiast, układając na talerzu i robiąc w głębienia łyżką; polane stopionym boczkiem lub śmietaną.
Koniecznie podane z mizerią :)

Smacznego!
M.

sobota, 19 czerwca 2010

Rok Na Grabinie. Słodkie urodziny :)




Dziś blog Na Grabinie obchodzi swoje pierwsze urodziny :)
Roczek w wirtualnym świecie upłynął mi wyjątkowo szybko i w przemiłym Towarzystwie.

Czytając Kochani Wasze słowa, komentarze, uśmiecham się, śmieję i zawsze robi mi się...ciepło.




Dziękuję.
Dziękuję Jednej Osóbce, która na prowadzenie bloga mnie namówiła.
Dziękuję Wam, którzy zaglądacie, czytacie i jesteście :)

Dziękuję moim Niezwykłym Sąsiadkom, które przyjęły mnie tak ciepło, tak otwarcie, pomagając, wspierając i wiele ucząc.
:)





Ostatnie dni upłynęły mi bardzo pracowicie.
Było mnie wszędzie mało, za to najwięcej w pracy z dziećmi.
I choć wracałam zmęczona, maili nie odebrałam od tygodnia - dziś, rzeczywistość znów nabrała smaku i... energii.

Smaku białej czekolady :D na którą, z okazji moich blogowych urodzin Was serdecznie zapraszam...


GORĄCA BIAŁA CZEKOLADA Z PIANKĄ

300 ml pełnotłustego mleka
100 g białej dobrej czekolady
150 ml śmietanki kremówki
kieliszek likieru kawowego
cynamon

Mleko, gotuję, dodaję pokruszoną na kawałeczki czekoladę, czekam aż się rozpuści i krótko ubijam (do powstania delikatnej pianki).
Ubijam bitą śmietanę (bez cukru, ale tu - wedle uznania).
Do mleka i czkolady, dodaj likier, podaję z łyżką bitej śmietany i cynamonem.


Ciepło pozdrawiam :)
Monika



czwartek, 10 czerwca 2010

Chleb na niedzielę. Bawiąc się w piekarza :))





Kiedyś już opowiadałam, że mój pierwszy chleb upiekłam, kiedy moja Córka była bardzo malutka, miała mniej niż rok. Był to chleb San Francisco, którego nauczyła mnie Liska.
Mimo dość szybkiego sukcesu w pieczeniu chleba na zakwasie, potrzeby rozwoju specjalnej nie miałam ;P
SF to chleb, który piekłam kilka lat...Kolejny chleb upiekłam z ciekawości, był to chleb polski, wkrótce potem otrzymałam w prezencie bardzo mocny zaczyn, na którym piekę wedle własnych proporcji mąk i dodatków. Bez drożdży.

Ciekawość pchnęła mnie jednak dalej. Chętnie korzystam z przepisów Liski, Poli - ich wiedzy, znajomości technik, ale właściwie czemu by nie pobawić się się z oryginalnym źródłem podstawowym...
Nasze blogi pełne są doskonałych przepisów na chleby Hamlemana. Świetnych przekładów, przeróbek i inspiracji.
U mnie - na mój własny użytek - przekład własny, pierwszy :D, w wolnym tłumaczeniu ale z wielką satysfakcją. Przepis nieco uprościłam, bo nadal pojęcia autoliza lub hydracja są jeszcze...przede mną :)
Uzbrojona w wolną niedzielę, książkę Bread i "telefon do Przyjaciela" :) upiekłam
pierwszy, własny Hamelmanowski ;) bochenek.

Dał mi ciepło, wypełnił zapachem Nasz Dom, dał mi radość, zaskoczył i ucieszył...bo kurczę: udało się! :)))



Siedząc na trawie, krojąc (bardzo!) gorący chleb opowiadałam mojemu Mężowi o mojej Babci - Karolinie.

- Kroiła mi wielką pajdę. Wszyscy smarowali smalczykiem, mnie tylko Babcia smarowała masłem. Wiedziała, że smalcu nie ruszę. Cięła nożem młody słodkawy szczypior i przyciskała do niego pajdę posmarowaną masłem. Na wierz sypała grubą solą...


Takie kanapki jedliśmy tej niedzieli. Na trawie, zamiast obiadu.









VERMONT SOURDOUGH
Hamelman, levain bread

Przepis podam w oryginale. Sama korzystam z wagi, która mierzy także w uncjach (waga marki supermarketowej :D)

zaczyn
mąka pszenna chlebowa 4.8 oz
woda 6 oz
zakwas ( u mnie żytni) 1 oz - 2 łyżki stołowe

składniki na następny dzień
mąka pszenna chlebowa 12.08 oz
mąka żytnia razowa 3.2 oz
woda 4.8 oz
sól .6 oz

Mieszam składniki zaczynu i odstawiam w zakrytej misce na 12-16 godzin.

Następnego dnia - łączę wszystkie składniki (także zaczyn) za wyjątkiem soli - wyrabiając gładkie ciasto. Miskę z ciastem okrywam folią i odstawiam na godzinę.

Po tym czasie dodaję sól i raz jeszcze wyrabiam ciasto.
Odstawiam na 2.5 godziny.
Po tym czasie formuję bochenek i raz jeszcze pozwalam mu wyrosnąć przez ok. 2.5 godziny.

Piekę na kamieniu w temperaturze 220 st., przez 45 minut (to najlepsza temp. dla chlebów w moim piekarniku, ale mam wrażenie, że każdy piekarnik pracuje troszkę inaczej), pod koniec pieczenia temp. zmniejszam do 200 st.
Smacznego :)
M.

Gość niedzielny :)))

niedziela, 6 czerwca 2010

Beza Pavlovej. I wreszcie świeci! ;)





W ten weekend uzupełniłam wszystkie braki słońca. Wygrzałam się, wyspałam, nacieszyłam Bliskimi, zapachem nowego chleba i...truskawkami.

Pavlova to jedyny deser, który w ten weekend miał szansę pojawić się w naszym domu. Jemy ostatnio lekko i bez zegarka. O głodzie przypomina zapach chleba, truskawek czy krojonej młodej cebuli :)

Beza pięknie wzrosła i lekko skruszała pod "ciężarem" bitej śmietanki. Słodka tak, że truskawki nie wymagały już dosładzania.
Przepis Nigelli Lawson, z książki...chyba "Nigella expresowo", ale jest też na pewno w How to Eat, a także z tego co pamiętam na stronach BBC Food (wybór przepisów na bezę P. znajdziecie tu)

A chyba, ponieważ i piekłam i podaję przepis z pamięci :)



BEZA PAVLOVEJ

4 duże jajka wiejskie, w temperaturze pokojowej
250 g cukru pudru
2 łyżki skrobi

1 łyżeczka octu winnego
4-5 kropek ekstraktu waniliowego

na bezę: ok. 150 ml śmietany kremówki, dobrze schłodzonej oraz owoce

Piekarnik nagrzewam do 180 st.
Na papierze do pieczenia rysuję koło o średnicy 23 cm.

Ubijam białka jaj na średnio-sztywno, dodając po jednej łyżce cukru pudru, zwalniam obroty i dodaję ekstrakt waniliowy i ocet. Piana powinna być biała i błyszcząca. Wierzch posypuję delikatnie skrobią i mieszam delikatnie (ważne) mieszadłem ręcznym.
Przekładam na blachę i wygładzam zgodnie z liniami okręgu.

Po wstawieniu do piekarnika obniżam temperaturę do 150 st. Piekę pełną godzinę.
Po tym czasie wyłączam piekarnik i ok. 20 minut nie otwieram drzwiczek.
Po 20 minutach uchylam drzwiczki i studzę bezę - całkowicie.

Udała się jeśli jest krucha na zewnątrz a miękka i ciągutka :) w środku. Jeśli popęka to także dobrze :)

Oby ten tydzień był pełen uśmiechu.
Pozdrawiam
M. :)

piątek, 4 czerwca 2010

Makaron i truskawki. Ściągacze i brak kolacji ;)





- Mamuś...a co jest na kolację?
- Yyyyy... No wiesz mieliśmy wyjechać...i...chleb jest, wczoraj upiekłam!
- A co jest jeszcze do jedzenia?
- Noooo...jest...yyyyy....jest makaron ze śmietaną i truskawkami!




Truskawki i pani na jedynym straganie w mojej wsi - uratowały moją kulinarną reputację.
Prawda jest zaś taka, że zamiast myśleć o kolacji - miałam straszną ochotę dziś na bardzo stereotypowe, puściutkie babskie zakupy :)
Łowy: kosmetyki i spodnie zdecydowanie nie z mojej bajki, ale jakie fajne!
Z szerokimi ściągaczami w kostkach.

- Czy my nie jesteśmy za stare i za grube na takie spodnie?...- pytam przez telefon B.
- Jesteśmy, ale bierz! A co!


Matki Polki solidarnie ;)
No więc są ściągacze, małe nowe puzdereczka i...brak kolacji.

A co!

Za to makaron ze śmietaną, sosem truskawkowym (truskawki + syrop cukrowy), cukrem znikał w mgnieniu oka.

Nie wyjechałam, zostałam, bo bardzo zachciało mi się pomieszkać. W sobotę upiec nowy chleb, i powyrywać chwasty z ogródka :)



Miłego weekendu Kochani!
M.

czwartek, 3 czerwca 2010

Kokosanki. Czas: stop :)




Ciasteczka, które kompletnie mnie zaskoczyły.
Idealne. Lekkie, kruche, słodkie ale w sam raz.
Wychodzą zawsze i czas wykonania - zawsze - nie przekracza 10 minut.

Przepis pochodzi od Madzi (dziękuję :) i był wielokrotnie testowany, także przez małe łapki w naszej Pracowni.


Kolejny raz piekłam kokosanki podczas niedzielnego popołudnia Na Grabinie.
Śmiech Karoli, śpiew ptaków, zieleń trawy i zapach domowych ciastek - dla mnie cały świat.





KOKOSANKI

Z tej ilości wychodzi 10 ciasteczek - aby było więcej, zastosujcie wielokrotność składników.
Ja robię je baaaardzo często i robię rzeczywiście po 10. Za to...ostatnio codziennie :D


2/3 kubka kleiku ryżowego
2/3 kubka wiórków kokosowych
4 łyżki cukru
1/3 kostki ciepłego masła
1 jajko
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

Piekarnik nagrzewam do 180 st.
Białko jajka ubijam na pianę.

Masło ucieram z cukrem, dodaję żółtko, kleik i wiórki.
Powstają bardzo apetyczne "trociny", dodaję pianę i dość szybko formuję kulku, które lekko dociskam na blasze.
Piekę - ok. 15 minut.
Smacznego :)




Pozdrawiam Was cieplutko.
Jak wszystko pójdzie dobrze, przede mną w weekend mała podróż w Moje Strony :)
M.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...