Na Dobry Początek...
Długo zastanawiałam się nad tym jak zatrzymać chwile, które są dla mnie ważne i cenne.
Obok tych, które zapisuję i ofiaruję kiedyś mojej Córce, postanowiłam zachować także te, które wiążą się z moją pasją jaką jest gotowanie i pieczenie...
Kuchnia jest i była zawsze ważnym elementem tradycji domu moich Rodziców, Dziadków a teraz także naszego Domu Na Grabinie. Jest pełna smaków, które wiążą się z ludźmi, historiami i uczuciami.
Tych, którzy tu trafią zapraszam więc Na Grabinę.
Do domu. Do mojej kuchni.
Pozdrawiam Was ciepło
Monika
piątek, 30 października 2009
Krówkowe ciacho...na walizakch :)
Jakub biega po sklepie za rajstopami Karoli i pyta: "co to jest płyn micelarny :P i kto go tak nazwał?!" Ja kończę trzeci bochenek chleba...obiecałam, że tym razem przywiozę; jeszcze tylko jakieś drobiazgi, szczotki do zębów, ciepłe swetry - bo na Wschodzie podobno dużo zimniej i...w drogę.
Jedziemy do Rodziny. Wracam do moich Barci i Sióstr. Przegadamy trzy dni, odwiedzimy bliskich, których już z nami nie ma - będziemy wspominać lata kiedy mieliśmy 8-10 lat :) i znowu będę z Nimi.
A dla tych wszystkich, którzy zostają w domach polecam pyszne ciasto krówkowe, czyli karmelkowe czyli...moje ukochane cisto Liski(tu)
Moje nie jest tak piękne jak u Szanownej Autorki, ale jest pyszne, naprawi każdą "podkówkę" i aż w nocy ma się ochotę po nie sięgnąć.
Cudowne. Słodko karmelkowe. Mocno krówkowe :)
Buziaki.
M.
czwartek, 29 października 2009
Tartaletki. Z jabłkiem i dynią. I nie tylko :)
dla zabieganych - przepis jest na dole :))
A ja ...zapraszam Panie na ciastko.
Takie spokojne, bez nerwów, biegu, wyrzutów sumienia.
Takie, które otuli nas ciepłem słodkiego ciasta i zapachem prażonych jabłek.
Mam kilka błękitnych kocyków, dużą sofę, w kominku się pali, K.& J. wrócą za dobrych kilka godzin...
Na ciasto, które będzie małą przyjemnością, do której Mamy/Macie prawo.
Patrzę na Kobiety, które są wokół mnie, które lubię i szanuję. Jest w nich wiele dobra i mądrości. Są silne ale bardzo wrażliwe i kobiece. I zbyt często zmęczone.
Nie - one się nie skarżą, nie użalają, nie klną. Żadna. Nigdy.
Ale czasami mają zmęczenie w oczach. Tak jak i ja... czasami.
Czasami zbyt szybko zaspokajamy potrzeby innych, zbyt łatwo ustawiamy się na końcu kolejki po ciepło i troskę. Zbyt często na nas brakuje już dnia.
Czytam ostatnio sporo na temat naszej samooceny - skąd się bierze, jak na nią wpływać, na co powinnam zwrócić uwagę, by Karolina była pewną siebie, mądrą kobietą.
Nie czytam poradników, szukam prac psychologów i myślę nad tym co chcieli powiedzieć.
Chciałabym, by umiała o siebie zadbać. Nie chodzi o to, że musi umieć zarobić na chleb i czynsz. To też, ale...
Chcę, aby była szczęśliwa i świadoma tego czego chce. I gdzie jest granica między troską o innych a o siebie.
Chciałabym, by nie musiała - tak ja ja - wyrywać się latami z ciasnych ram stereotypów, które nakazywały mi być zawsze miłą, za wszelką cenę unikać konfliktów, być zawsze szczupłą, w domu mieć bezwzględnie czysto i z racji hierarchii (rodziny/pracy/układów towarzyskich) dostosowywać się, "puszczać mimo uszu"...
Ja przestałam. Nie kłócę się, mam czysto, ale zanim odpowiem "czy tak może być?" myślę dwa razy. I zdarza mi się odpowiedzieć "nie".
Zdarza mi się nie odbierać telefonów - bo potrzebuję chwili ciszy i samotności.
Proszę - spróbujcie! Za trzecim razem zobaczycie ile daje to przyjemności.
Nie tworzę tu apelu o wyzwolenie kobiet.
Jesteśmy wolne i świadome tego co dzieje.
Czasami tylko za mało dbamy o siebie i stawiamy zbyt wiele abstrakcyjnych wymagań.
Nasze dzieci będą równie szczęśliwe, jeśli dziś wrócą do domu i dostaną talerz kanapek i kubek herbaty z cytryną. Jeśli zawiniemy się w koc, będziemy na nie patrzeć i po prostu się uśmiechać.
Będzimy nadal piękne - przestając myśleć o tym, że mamy w biodrach za dużo/za mało.
Jeszcze piękniejsze, kiedy przestaniemy "cudować" i jeść z nimi wspólne kolacje, a z koleżankami...dobre ciastko :)
Kiedy zamiast czekać na cud kupimy rozmiar większe dżinsy, a zamist "robić to co powinnam" zawiniemy się na manicure..
Mnie to zajęło lata. I nadal jestem w trakcie tej nauki. Ale coraz bardziej lubię tą Panią w lustrze... Już bardziej kobieta niż dziewczyna, ma pełniejsze biodra i bardziej wrażliwą cerę, prowdzi auto w okularach (!)... i używa kremów przeciwzmarszkowych (choć chyba jeszcze nie powinna)...
I Moje Drogie... takie jesteśmy najpiękniejsze...
Jeśli macie w sercu miłość, dobro, akceptujecie słabości swoje i innych, jeśli macie błyszczące oczy
dla mnie Jesteście Najpiękniejsze :)
Czytałam wczoraj bardzo ciekawą recenzję książki Martyny Wojciechowskiej - na blogu Liski.
Przeczytałam dwa razy - bo i tu musiałam się sama przegryźć.
Sporo czasu zajęło mi "odlalkowanie" Pani Martyny.
Z gwiazki schow, ślicznej, energicznej prezenterki...zmieniła się w piękną, mądrą kobietę. I taką ją wolę! Kobiecą, zmysłową, naturalną, z pasją w oczach, słowach i sercu.
Życzę Wam dziś KILKU chwil PRZYJEMNOŚCI;
uśmiechu w lustrze
filiżanki pachnącej kwiatami herbaty
Monika
####
Jest taki sklep, w którym od wielu lat kupuję szarlotkę orkiszową. Uwielbiam ją. Nie jest ważne, że sklepu nie dażę wielkim sentymentem, ceny za 1 kg mąki pszennej chlebowej sprawiają, że śmieję się w głos ( a zdarza mi się to niezwykle rzadko),...ale właśnie tam, zawienięta w folię (!), pocięta na kostki, okropnie ciężka - jest moja ukochana szarlotka orkiszowa, na mące razowej.
A że jak każdy, to co dobre i ja chciałam przenieść do domu - porwałam się na tartaletki na kruchym cieście orkiszowym z jabłkami.
Rozeszły się w godzinę, były super, ale...
Ale trzeba wiedzieć, że mąka orkiszowa, a szczególnie tak jak chciałam - w połowie razowa nie da efektu ciasta kruchego w stylu ciasteczek "Łakotek". Jest inna. Dla mnie cięższa, bardziej wytrawna, zachwoująca więcej wilgoci...dobra.
W tym wypadku nie polecam ograniczać ilości cukru w cieście kruchym.
ORKISZOWE TARTALETKI Z JABŁKAMI I DYNIĄ
na 8 sztuk
250 g mąki orkiszowej 700
250 g mąki orkiszowej 1100
kostka chłodnego masła
3/4 kubka cukru (użyłam brązowego)
2 żółtka z wiejskich jaj (duże - lub 3 małe)
2 łyżki kwaśnej śmietany
szczypta soli
3/4 kg jabłek
pół kubka cukru
sok z połowy cytryny
cynamon
pół kubka pieczonej dyni pokrojonej w małą kostkę
Masło siekam na stolnicy razem z cukrem, dodaję żółtka, mąkę,sól, powoli śmietanę - wyramiam ciasto - niezbyt długo.
Schładzam ciasto w lodówce - ok. godzinę.
Szykuję jabłka - ok. kilogram jabłek, pokrojonych na cząstki, podduszam z cukrem, sokiem z cytryny. Na koniec dodaję cnamon - do smaku.
Piekarnik nagrzewam do 170 st. Foremki wyklejam ciastem, nakłuwam widelcem, wysypuję fasolą (żeby ciasto się nie podniosło).
Podpiekam je przez 15 minut.
Następnie na "spody" wkładam jabłka, dodaję dynię, z reszty ciasta formuję wałeczki. Piekę ok. 30 minut w tem. 160 st.
Posypuję cukrem pudrem.
Smacznego :)
M.
A przepis jest moim ostatnim dyniowy w Festiwalu Dyni.
Bea - ogromnie dziękuję Ci za zaproszenie i wspólną zabawę!
środa, 28 października 2009
Krem z dyni. Mocno, ostro i gorąco...
Mocno imbirowa, ale nadal dyniowa. Krem, ale nadal zupa. Dla mnie idealna.
Druga.
Pierwsza, z przepisów "sprawdzonego i pewnego" nie wyszła. Znaczy wyszła, ale zielona a w smaku bardziej jako "krem z bulionu" (zbyt intensywny bulion, za dużo ziół :)
Ta jest super.
Na podstawowy przepis domowy na krem z dyni - idealna. Ostra za sprawą świeżego imbiru i chilli, lekko słodka dzięki śmietance kokosowej, aromatyczna dzięki cebuli.
Ugotowałam ogromny gar, ale z grubsza trzymałam się przepisu Asi z Kwestii Smaku.
KREM Z DYNI. Imbirowy
Na duży garnek - dla ok. 10 osób
4.5 szklanki dyniowego puree (dynię kroimy n kawałki i pieczemy w piekarniku, w 170 st. ok. 60 minut, następnie oddzielamy od skórki i miksujemy)
800-900 ml bulionu warzywnego, z małą zawartością soli
2 cebule
4 łyżki oleju
papryczka chilli (lub dwie malutkie, suszone)
500 ml śmietanki kokosowej ( tak jak w przepisie KS - użyłam tej firmy Chaokoh)
2 łyżki octu winnego lub pół szklanki białego wytrawnego wina
korzeń świeżego imbiru
łyżeczka kurkumy, sól, pieprz do smaku
Olej rozgrzewam w garnku, wrzucam cebulę, a następnie ścieram ok. 1.5 łyżki imbiru, dodaję chilli, kurkumę - wszystko duszę kilka minut. Powoli dodaję puree z dyni i dolewam wywar - zupa ma mieć kremową konsystencję, zagotowuję.
Do gorącej (ale już nie gotującej) dodaję śmietankę kokosową oraz wino/ocet, doprawiam solą, cukrem oraz pieprzem.
Smacznego :)
M.
przepis dołączam do Festiwalu Dyni
piątek, 23 października 2009
Sernik dyniowy. W wolnym tłumaczeniu ;)
Sernik płaski jak lądowisko ;) Pyszny, puszysty, mokry...
Ja nie z tych co chwalą każdy swój wypiek. Ale ten jest super!
Napiekłam się już serników bez liku. I to, że po ostudzeniu lekko opadają - jest zupełnie normalne i naturalne.
Ale nie ten :)
Nie ma wad?
Chyba tą, że wymaga pracy. Trzeba upiec dynię i zrobić z niej puree (robi się samo...) i piec prawie dwie godziny w kąpieli wodnej...
Ale warto. Sernik ma piękny kolor (nie dyniowy) ale żółciutki.
Chyba z moim serników...najlepszy.
Autorką przepisu jest Nigella, a recepturę przetłumaczyłam z książki "Feast"
PUMPKIN CHEESECAKE
czyli w wolnym tłumaczeniu sernik dyniowy :)
na spód:
250 g kruchych ciastek - digestive
1/4 łyżeczki cynamonu
125 g miękkiego masła
na masę serową:
425 g puree z dyni***
750 g twarogu - trzykrotnie mielonego
200 g drobnego cukru
6 jajek
sok z połowy cytryny
Herbatniki kruszę, wrzucam do malaksera, dosypuję cynamon, włączam mikser - aby ciastka się rozdrobniły, dodaję masło, raz jeszcze włączam robot.
Kruchą masą wykładam formę o średnicy 23 cm. Wkładam do lodówki na czas rozgrzania piekarnika do 170 st.
Do miksera wkładam dyniowe puree i twaróg, łączę, dodaję cukier, miksuję, powoli - po jednym dodaję jajka. Następnie dodaję sok z cytryny i miksuję na gładką masę.
Ser ma rzadką konsystencję (dlatego tyle czasu będzie się gotował-piekł ;), wylewam go na kruchy spód.
Formę - bardzo szczelnie (bardzo ważne) owijam aluminiową folią. Ja potrzebowałam do tego trzech warstw.
Owiniętą formę wstawiłam do większej, do której nalałam wrzącej wody - mniej więcej do połowy wysokości ciasta.
Piekłam prawie 2 godziny ( w przepisie jest 1 3/4 h). Po tym czasie wyjęłam ciasto z wody, ale zostawiłam w uchylonym, stygnącym piekarniku. Lekko ciepłe dostudziłam na kratce, a przed podaniem schłodziłam w lodówce (przez noc).
Smacznego
***puree dyniowe: ok 1/2 średniej dyni kroję na duże kawałki razem ze skórą, oczyszczam z włókien i pestek. Układam na blasze i piekę w piekarniku 1 godzinę w temp. 170 st. - aż miąższ będzie miękki. Lekko ostudzoną dynię - oddzielam od skóry łyżeczką. Taki sposób puree'owania dyni zapamiętałam z Kwestii Smaków :)
M.
Przepis dołączam do Festiwalu Dyni, prowadzonego przez Beę :)
Dziękuję za słowa otuchy i zachętę :*
M.
środa, 21 października 2009
Krem z cukinii. Jak smakowało to lato :)
Może miesiąc, może dwa...wstecz, kiedy słonko jeszcze tak pięknie świeciło ugotowałam zupę, której smak zapamiętam na długo. I choć jak wszystkie moje warzywne kremy jest ciut kwaśna, ciut słodka - ma w sobie ten cudowny smak letniej cukinii.
Dla mnie cukinia to warzywo, które potrzebuje "białego" towarzystwa - posiekanej dymki, kwaskowatego jogurtu, serka feta czy śmietany... I to towarzystwo w tej zupie się znalazło :) a dodatkowo w moim wykonaniu - dwie-trzy łyżki przecieru z kwaszonych ogórków.
Inspiracją dla mnie do przygotowania tego kremu były przepiękne zupy, które znalazłam u Bei - w tym miejscu
Oczywiście taki krem smakuje najlepiej latem, ale ja - w tęsknocie za słonkiem i letnim jedzeniem będą ją gotowała i zimą. Wówczas już cukinia będzie trafiała do duszenia bez skóry, ale nadal będzie to smak lata :)
KREM Z CUKINII
700-800 g cukinii
3 duże ziemniaki
duża cebula, pokrojona w kostkę (lub dwie dymki)
2-3 łyżki przecieru z kwaszonych ogórków
ponad 1 litr bulionu
natka pietruszki
3 łyżki masła
śmietana, sól, pieprz, cukier do smaku
Na maśle podsmażam cebulkę/dymkę, dodaję pokrojoną w grubą kostkę cukinię;duszę przez ok. 10 minut pod przykryciem. Wlewam bulion, dodaję przecier z ogórków i gotuję do miękkości. Lekko studzę,miksuję blenderem a na koniec dodaję
śmietankę lub jogurt, sól, pieprz i cukier do smaku.
Tak jak pisała Bea - cukinia lubi także towarzystwo
serka koziego. Ja czasami, zmniejszając ilość soli - dodaję pod koniec gotowania fetę :) eksperymentować można do woli.
Smacznego
M. :)
Ps. Tak wiem, że kabaczek to nie cukinia ;) ale tak mi tu pasował...:)
poniedziałek, 19 października 2009
Tort Cappuccino. Wagi świętują!
Dla świętujących Wag.
Bo są fajne :), zbyt wrażliwe i zbyt niezdecydowane. Bo wiecznie szukają równowagi w sobie i dookoła siebie.
A szczególnie dla tej Jednej, dla której upiekłam ten tort.
Dla Pana Wagi :) na jego urodziny.
A torcik dla mnie ważny. Może i na zdjęciu nie wypadł zbyt przystojnie, ale dla mnie ulubiony, mocny, koniecznie zimny z obowiązkowo - najlepszym cieniutko krojonym biszkoptem. I najlepszym kakao na jakie mnie stać :) no i...z niedopuszczalną ilością amaretto ;)
Torcik Cappuccino przygotowałam już bardzo wiele razy. Nie ma w nim tradycyjnego kremu, nie ma masła, jest za to spora ilość mascapone, trochę Śmietanki...
Jego Autorką jest Asia z Kwestii Smaków, a przepis znajdziecie tu: jest tak opisany, że mnie się udał za pierwszym razem.
Ostatnio jednak przygotowuję go na biszkopcie według przepisu Michel'a Roux z książki "Jajka", wydawnictwo: Bellona.
BISZKOPT GENUEŃSKI
do tortu, piekłam go w formie o średnicy 22 cm
125 g Mąki pszennej, przesianej
4 jajka - o temperaturze pokojowej
125 g drobnego cukru
30 g masła,rozpuszczonego ostudzonego
Piekarnik rozgrzewam do 190 st.
Jajka i cukier roztrzepuję na gładką, jasną masę. Ubijam ok. 10-12 minut, dodaję powolutku mąkę mieszając silikonową szpatułką, powolutku dodaję roztopione masło.
Przekładam do formy i piekę ok. 30 minut - a tak naprawdę do czasu aż biszkopt nabierze równomiernego lekko złocistego koloru - czyli po 20 minutach należy go już mieć "na oku" ;)
Studzę na kratce.
Do tego tortu - przecięłam go na 4 krążki. Albo 5 :) nie mogę się doliczyć...
Smacznego!
****
Ja w tym roku urodziny swoje, także wagowe :) postanowiłam przełożyć.
Oczywiście, że można.
I nie dlatego, że nie chcę liczyć wszystkich tych 32 wiosen.
To już mam za sobą.
Przez ostatnie dwa lata bardzo mocno przyglądałam się sobie i ludziom w moim otoczeniu. I wiem kto był przy mnie przez te wszytskie urodziny jak pamięć moja sięga i kto ze mną będzie...na pewno jeszcze długo :)
Nie patrząc na to czy się uśmiecham, czy krzywię, czy postanawiam: "urodziny przełożyć! Nie dzwonić, nie pytać. Nie ma mnie. Kocham. Zadzwonię jutro".
Oni i tak są przy mnie bezwzględnie. Są - nawet kiedy mówię "nie", przytulają, kiedy jestem jak osa, znają mnie lepiej niż ja sama siebie. Są moim zdrowym rozsądkiem, asertywnością, cierpliwością - cechami, których naturalnie nie posiadam...
Są na codzień. Nie od święta.
I za to ich kocham najbardziej...I za te urodziny, które przełożyłam także dziękuję.
M.
sobota, 17 października 2009
Różowy tydzień. Ja także...
..."17 X, to Międzynarodowy Dzień Walki z Rakiem Piersi, pokazujący wszystkim, że dzięki profilaktyce mamy szansę wygrać życie..." - napisała Charlotte, która prowadzi naszą blogową akcję.
Na zakończenie i ja :) przyłączam swoją malutką Różową Wstążeczkę...
Tym bardziej dla mnie cenną i ważną, że ja także musiałam pokonać OGROMNY lęk przed badaniami.
Pokonałam. Badam się co roku. Mam lekarza, któremu ufam.
I Wy też go macie. Zaufajcie jemu. Zaufajcie sobie.
Mamy ogromne szanse...
Całuję Was mocno
M.
Ps. A na orkiszowe tartaletki z dynią i jabłkiem zapraszam już wkrótce :)
piątek, 16 października 2009
Dzień Chleba 2009. Ciepło, które wraca :)
Każdy chleb, który upiekłam zostawił swoje ciepło w Naszym Domu.
Jego Ideę, jak małą iskierkę schowaną w dłoniach, przyniosłam od Liski.
Zadomowiła się, nabrała zaufania i dziś daje nam już dużo światła i dużo ciepełka.
Chleb, który piekę nie jest dla nas tylko pieczywem – produktem taki samym jak mleko czy masło.
Kiedy wyjmuję gorący Chleb z piekarnika – zawsze do niego coś mruczę pod nosem. Jakub, który widzi bochenek stygnący na kratce mimowolnie się uśmiecha. Karolina – ma 6 lat – jest ze mnie dumna.
Jej kolega mówi, że jego mama ma najnowszą Hondę, a moja Córka – że „mama piecze najlepsze chleby”. I ja jestem dumna z Niej...
Kiedy bierze ciepły chleb i urywa jego kawałki, nie patrząc czy da się jeszcze z niego zrobić kanapki czy nie – patrzę jak zaczarowana. Niech rwie, niech je rękami, niech czuje jego ciepło, kwaśność zakwasu, niech ten smak zapisze się w jej...serduszku.
Upiekę za chwilę nowy.
Nie jestem wytrawną kucharką, która bardzo dużo wie na temat wypiekania chleba, procesów chemicznych i nie znam (jeszcze i żałuję) światowej literatury na ten temat. Korzystam z przepisów osób i z książek, które budzą moje zaufanie, które są dla mnie Autorytetami.
Ale to dopiero początek mojej drogi.
Pierwszy chleb upiekłam ok. 7 lat temu. I nigdzie się nie spieszę. Przede mną wiele książek, wiele przepisów i wiele nieudanych wypieków ;) Może kiedyś Jakub mi wybuduje piec w ogrodzie... Jest jeszcze tyle rzeczy do odkrycia...
Lubię swój rytm i małe chlebowe rytuały.
Każdy przepis testuję kilkanaście, czasem kilkadziesiąt razy. Dlatego w moim repertuarze nie ma ich tak wiele.
Ale dla mnie największą radością jest nauczenie się takiego wypieku chleba, który będzie jak najbardziej naturalny.
A naturalny to dla mnie taki, który nie wymaga ode mnie ślęczenia nad każdym krokiem – tak jak za pierwszym razem.
Naturalny to taki, który robię wchodząc do kuchni, wyciągając spod wyspy kosz z mąką, sprawdzając palcami temperaturę wody, zaczynu, odmierzając garścią ilość kminu, siemienia, grubej soli...
Kiedy umiem zrobić w ten sposób – jakiś „nowy” chleb, czuję że znowu mi się coś udało.
Pieczenie chleba jest moją pasją, przygodą, zabawą.
Kiedy przygotowuję dużą porcję chlebowego ciasta, z której wychodzą dwa bochenki – zawsze zwracam się do nich „moje maleństwa”... Potrafię spóźnić się lub odwołać spotkanie – bo tylko ja to wiem – ale jest czas, by wyrośnięty chleb włożyć do piecyka.
Znajomi z uśmiechem stukają się w czoło, a ja uwielbiam, kiedy mówią : "ten jest niezły, a kiedyś to zrobiłaś taki.... no to on.... był....super”.
I błądzę. I mylę się i piekę czasem gnioty. Czasami na siebie się wkurzam, czasami urywam kawałek chlebowego-zakalca i zjadam na obiad w samotności.
Myślałam, że jak piekę chleby to i bułki „mi pójdą”.
Nie idą. Bułki mnie nie lubią chyba :)
Może potrzebują jeszcze trochę czasu, by się do mnie przekonać.
Dziś chlebki, które piekłam po raz pierwszy – chleb z semoliną, według przepisu Liski.
Jest więc z okazji Światowego Dnia Chleba Na Grabinie jakaś nowość.
Nie wiem czy się przyjmie, czy nie. Poczekamy, zobaczymy.
Jednak jest i Nasz Chleb. Najważniejszy. To smak Naszego Domu...
#######
W dzisiejszym dniu przyłączam się z wielką przyjemnością do World Bread Day 2009
Monika
czwartek, 15 października 2009
GOFRY. Słodki śnieg po naszej stronie okna...
Potrzebuję czasu by przestawić się na taką pogodę. Nie chcę narzekać, marudzić i krzywić się. Zamiast tego wyciągnęłam grubaśny szlafrok, który przypomina koc z rękawami, Karolita maszeruje już w zimowej kurtce, a kominek pracuje pełną parą.
Nie będę marudzić.
Chcę tą pluchę przeżyć z uśmiechem.
Dlaczego Dzień Nauczyciela jest dniem wolnym od pracy dla nauczycieli????
Nie wiem. Nie rozumiem.
Kiedyś Pani Ewie K., mojej ukochanej wychowawczyni w klasie 1-3 - śpiewaliśmy piosenki, można się było raz jeszcze przytulić, a Pani, drobniutka jak trzcinka - miała wielkie serce do nas wszystkich i zawsze cieszyła się tak mocno i prawdziwie...
Dlaczego pani nauczycielka mojej córki nie chciała wierszyka na Dzień Nauczyciela? Dlaczego powieszono jakąś dziwniebrzmiącą kartkę, której treści nie umiem powtórzyć ale były tam słowa:
"...decyzją...ustawą...indywidualnie zgłaszać do dyrektora...dyżur opiekuńczo-wychowawczy..."
Nie muszę dawać mojej Córeczki na żaden dyżur wychowawczy.
I nie dam.
I nie podoba mi się ta kartka. I ten pomysł.
Opowiedziałam Karolinie o Pani Ewie.
Cały dzień leniuchowałyśmy przez kominkiem, czytając Anię z Zielonego Wzgórza, piekąc bułkę Wrocławską, która się nie udała i powtarzając, że zaraz posprzątamy...
Ale było tyle innych ciekawych rzeczy. Ptaki za oknem, które gromadnie oblatywały pola wokół domu (zdjęcia robiła Karolinka), jakaś książka, kilka myśli zatrzymanych w kalendarzu...
- Oj, ale bałaganik się Wam zrobił - Jakub odkrył po wejściu do domu.
- Nie. Tylko Ci się wydaje. Zrobimy razem gofry?
Przepis pochodzi z książki "Jajka:, autorstwa Michel'a Roux. Wydawnictwo: Bellona.
GOFRY
160 g mąki pszennej przesianej
15 miałkiego cukru
szczypta soli
50 masła, roztopionego i ostudzonego
dwa jajka - oddzielnie białka od jajek
270 ml mleka
Mąkę mieszam z cukrem i szczyptą soli, mieszając powoli dodaję żółtka i 1/3 mleka. Mieszam, powoli dodaję resztę mleka.
Pianę białek ubijam oddzielnie i dodaję do masy - mieszając trzepaczką.
Odstawiam na 10 minut.
Po tym czasie ciasto jest gotowe do "gofrowania" :)
Posypuję cukrem pudrem, podaję z powidłami.
Miłego dnia
M.
:)
wtorek, 13 października 2009
Kopytka. Na czas galopu...
Raz...
...dwa...
...trzy :)
Grabina jest teraz troszkę jak ja...troszkę zmęczona, troszkę zmarznięta, troszkę pobałaganiona.
Żyjemy ostatnio w szybkim tempie, a nie będę kłamała - to nie jest mój ulubiony rytm. Najlepiej odnajduję się w spokojnej rzeczywistosci. Bynajmniej nie leniwej, ale uporządkowanej.
Troszkę jak małe dziecko, w codzienności lubię pewną przewidywalność (nie chodzi o nudę, chodzi o to, żeby zdążyć) a nawet powtarzalność.
...a ostatnio jest za szybko.
I to dla nas wszystkich.
Przyszły tydzień będzie od tego, żeby zwolnić. Na kilka chwil. Odespać kilka zarwanych nocy, jeszcze raz przegadać sprawy, które nadal są niejasne.
Póki co jednak - jeszcze chwila - galopu :)
A w kuchni...raz, dwa, trzy...kopytka.
Nie dla mnie bo z boczkiem. Ale sycące, ciepłe, rozgrzewające. K&J zjedli z apetytem.
Kopytek też musiałam się nuczyć i zajęło mi to chwilę. Próbowałam wielu przepisów i być może skończone beztalencie ze mnie, ale najlepiej wychodzą mi kopytka z odrobiną sera.
Tak wiem, że dla wielu kopytka - to tylko ziemniaki i mąka. Reszta to już leniwe.
Ale ja zostawiam innym teorię ( w kwestii kopytek) i nomenklaturę także.
To moje kopytka, mocno ziemniaczane, ale nadal miękkie, choć nie tak jak leniwe.
Po co komu przepis na kopytka?
Ja szukałam swojego długo, wreszcie znalazłam. Ale zanim to się stało przerobiłam ich wiele i to nawet takich "stuprocentowych z tradycjami, z babki, prababki...".
Były zazwyczaj twarde, glajdowate lub rozpadające. Były o smaku krochmalu lub gorszym ;)
Te są - dla nas idealne.
Dla mnie, najlepsze - bez mięsa, same. Po prostu.
KOPYTKA. Z serem.
2.5 szklnki mąki pszennej
700 g ugotowanych ziemniaków,
180 g białego twarogu (pół twardy)
1 duże lub 2 małe jaja
szczypta soli, świeżo mielony pieprz
200 g lekko wędzonego boczku, skrojonego w kostkę i wysmażonego na patelni
Mąkę przesiewam na stolnicę. Zimniaki i ser przepuszczam przez maszynkę do mielenia, dodaję do mąki, wbijam jajka i zagniatam bardzo szybko (bardzo ważne :) ciasto. Z ciasta formuję mniejsze wałki i tnę je nożem.
Gotuję we wrzącej wodzie, wyławiam po kilku minutach.
Podaję same, ze śmietaną, ze skwarkami, czasami także sosem grzybowym.
Smacznego :)
M.
...dwa...
...trzy :)
Grabina jest teraz troszkę jak ja...troszkę zmęczona, troszkę zmarznięta, troszkę pobałaganiona.
Żyjemy ostatnio w szybkim tempie, a nie będę kłamała - to nie jest mój ulubiony rytm. Najlepiej odnajduję się w spokojnej rzeczywistosci. Bynajmniej nie leniwej, ale uporządkowanej.
Troszkę jak małe dziecko, w codzienności lubię pewną przewidywalność (nie chodzi o nudę, chodzi o to, żeby zdążyć) a nawet powtarzalność.
...a ostatnio jest za szybko.
I to dla nas wszystkich.
Przyszły tydzień będzie od tego, żeby zwolnić. Na kilka chwil. Odespać kilka zarwanych nocy, jeszcze raz przegadać sprawy, które nadal są niejasne.
Póki co jednak - jeszcze chwila - galopu :)
A w kuchni...raz, dwa, trzy...kopytka.
Nie dla mnie bo z boczkiem. Ale sycące, ciepłe, rozgrzewające. K&J zjedli z apetytem.
Kopytek też musiałam się nuczyć i zajęło mi to chwilę. Próbowałam wielu przepisów i być może skończone beztalencie ze mnie, ale najlepiej wychodzą mi kopytka z odrobiną sera.
Tak wiem, że dla wielu kopytka - to tylko ziemniaki i mąka. Reszta to już leniwe.
Ale ja zostawiam innym teorię ( w kwestii kopytek) i nomenklaturę także.
To moje kopytka, mocno ziemniaczane, ale nadal miękkie, choć nie tak jak leniwe.
Po co komu przepis na kopytka?
Ja szukałam swojego długo, wreszcie znalazłam. Ale zanim to się stało przerobiłam ich wiele i to nawet takich "stuprocentowych z tradycjami, z babki, prababki...".
Były zazwyczaj twarde, glajdowate lub rozpadające. Były o smaku krochmalu lub gorszym ;)
Te są - dla nas idealne.
Dla mnie, najlepsze - bez mięsa, same. Po prostu.
KOPYTKA. Z serem.
2.5 szklnki mąki pszennej
700 g ugotowanych ziemniaków,
180 g białego twarogu (pół twardy)
1 duże lub 2 małe jaja
szczypta soli, świeżo mielony pieprz
200 g lekko wędzonego boczku, skrojonego w kostkę i wysmażonego na patelni
Mąkę przesiewam na stolnicę. Zimniaki i ser przepuszczam przez maszynkę do mielenia, dodaję do mąki, wbijam jajka i zagniatam bardzo szybko (bardzo ważne :) ciasto. Z ciasta formuję mniejsze wałki i tnę je nożem.
Gotuję we wrzącej wodzie, wyławiam po kilku minutach.
Podaję same, ze śmietaną, ze skwarkami, czasami także sosem grzybowym.
Smacznego :)
M.
sobota, 10 października 2009
Niedziela. Zapraszam na śniadanie :)
Niedzielny leniwy poranek. Śniadanie, jak zawsze w ten jeden jedyny dzień w... łóżku. Jak co niedzielę jajka, gorąca kawa i poranek z Moniką Olejnik w Radiu Zet...
Potem rolki, spotkanie ze znajomymi, pizza na Barskiej***.
Ostatni raz tak było jakieś siedem, osiem lat temu.
To co zostało z tego czasu to..nadal niedziela i jajka.
Mały Człowiek przewrócił nasz świat do góry nogami. Niedzielny poranek rozpoczynał się o 6. rano, o postawieniu tacy na łóżku też nie było mowy.
Jednak jajka na niedzielne śniadanie są od zawsze.
Teraz już w odświętnej oprawie - grzecznie, przy nakrytym ładnie stole, bez radia ale z rozmową o tym co wczoraj, o tym co dziś.
Najdziwniejsze jest to, że nie brakuje nam tego czasu. Jest fantastycznym wspomnieniem, tak jak inne kiedy byliśmy jeszcze sami, dla siebie, bez konieczności przypominania sobie o zdrowym rozsądku :)
Dziś jest równie fajnie, choć inaczej.
We troje, z potrzeby serca - ciut "porządniej", choć bez przesady.
Z jajkami serwowanymi na śniadania w naszym domu wiąże się wiele historii. Przy okazji "różnych" jajek postaram się je przypomnieć.
A dziś zapraszam na jajka w kukilkach.
Przepisów na ich przygotowanie jest naprawdę dużo.
Ja podam ten, który smakuje nam najbardziej...
JAJKA ZAPIEKANE W KUKILKACH
składniki na 4 porcje
4 duże jajka;
masło do wysmarowania kukilków
wedle uznania, pokrojone na małe kawałeczki: szynka/ Pieczarki, pomidor, papryka;
4 duże łyżki śmietany kremówki
odrobina oliwy truflowej
sól, pieprz - świeżo mielone
parmezan do posypania
Piekarnik nagrzewam do 200 st. Szykuję: płaskie, niezbyt wysokie prostokątne naczynie żaroodporne, które razem z kukilkami wsunę na blachę - na najwyższej szynie piekarnika.
Kukilki smaruję masłem, na dno wkładam ulubione dodatki (pieczarki, pomidora), wlewam delikatnie jajko. Dodaję solidną łyżkę śmietany, odrobinę oliwy truflowej, posypuję solą, pieprzem.
Kukilki ustawiam w naczyniu żaroodpornym, zalewam do połowy wysokości wrzątkiem i szybko wstawiam do piekarnika - na ok. 15 minut.
To ile czasu jajka powinny być w piekarniku zależy od tego jakie jajka lubicie.
Ale także od tego jaki macie piekarnik :) Dlatego warto spróbować i sprawdzić czas samemu.
U nas jest 15 minut - ponieważ lubimy dobrze ścięte białko i lekko ścięte żółtko. Jeśli wolicie bardziej "miękkie" wyjmijcie kukilki wcześniej. Za trzecim razem wyjdą idealne, gwarantuję :)
Dla nas do pełni szczęścia potrzeba nam jeszcze Naszego Chlebka, pomidorków, zielonego dobrego pesto i mozarelki!
Smacznego!
I pięknej niedzieli :)
Bez względu na pogodę, ilość pracy i inne historie...
M.
Ps.
*** Barska= pizzeria prz ul. Barskiej, w Wa-wie, którą odwiedzamy od...nie wiem, ale 10 lat na pewno :)
Ps. Kochani, oczywiście, że naczynka do zapieknia to kokilki - ale ja swojej nieporawnej formy używam od tak dawna, że nie będę zmieniać :))) Każdy ma swoje małe wariactwa. Nie mniej jednak - tak, w literautrze "kukilek" nie występuje.
Tak jak i inne rzeczy, które tu znajdziecie :)
Buziaki
M :D
Na Grabinie bez prądu. Ale z makaronem :)
Na początku przepraszam wszystkich na brak odzewu.
Na Grabinie od dwóch dni nie było prądu, więc ja z Karolem zostałyśmy skoszarowane u mojej Mamy bez dostępu do internetu.
Wróciłam dwie godziny temu. Do rozmrożonej lodówki, pływającego w pralce prania, razem z dzieckiem w bluzce brudnej jak święta ziemia...
Tego co w lodówce jeszcze się boję ruszać, a głód nas dopadł okropny.
Więc... makaron :)
Po drodze kupiłam wędzoną szynkę, serek camembert; reszta - czyli: fusilli, jajka, śmietana kremówka, kapary, pomidorki cherry, bazylia - były w domu. Proporcje: na oko, słowo honoru :x
Do gorącego makaronu al dente, wstawionego na malutkim gazie wrzucam wszystko jednocześnie, zostawiając na koniec tylko bazylię. Mieszam, przykrywam, czekam, mieszam :) Gotowe, jemy!!!!!
K: a ciasto jakie masz mama???
Ps. Wszytskie zaległości nadrobię wieczorem :)
A!!! Mam dynię! Dynię mam!!!
:D
Buziaki
M.
czwartek, 8 października 2009
Wanilia. Ziarenek moc...
Ekstrakt z wanilii jest dla mnie jak mała kropla czarów w kuchni. Zamknięty w ciemnej buteleczce, intensywny i wystarczy go tak niewiele by zdziałać tak wiele...
Pierwszy raz postanowiłam zrobić ekstrakt sama.
Nie z chęci oszczędności (a szkoda) ale z ciekawości.
Porządną porcję gorzałki połączyłam z sześcioma laskami wanilii. Każdą najpierw rozcięłam, ale nie do końca, lekko je rozchylając. Zamknęłam w szczelnym słoiku po oliwkach, schowałam w czeluściach szafki z kubkami i przez miesiąc wytrwale mieszałam :)
Było warto. Ekstrakt jest mocny – i nie mam tu na myśli tylko mocy gorzałki – jest intensywnie waniliowy, aromatyczny, ciemny i nadal wystarczy odrobinka.
Do zdjęcia przystroiłam go w buteleczkę po oliwie, ale – według mnie – butelka na ekstrakt musi być wyjątkowo szczelna – gdyż pod aluminiowym korkiem po oliwie... on po prostu paruje.
Idąc krok dalej i korzystając z błyskawicznej pomocy Polki, która - oprócz gotowania i pieczenia ma jeszcze inny wielki talent... pomagania – co widać po blogach moich Szanownych Sąsiadek :) - przygotowałam cukier waniliowy czyli własny cukier z wanilią.
Do książki „Feast” Nigelli Lawson przymierzałam się od tygodnia
– więc skoro Polka powiedziała, że tam cukier jest...to znaczyło,
że czas ją kupić.
I nie zawiodłam się.
Przepasła, „czysta” czyli dla mnie klarowna,
pełna fajnych uwag, porad i z działem pt.
„Chocolate cake hall od fame” – po prostu mnie zauroczyła.
A cukier?
Dwa słoiki wyparzone. 40 dag miałkiego cukru,
dwie laski wanilii – rozcięte, pocięte na
kawałki i dodane do cukru. Pachnie pięknie,
ale myślę że tak jak i ekstrakt musi nabrać swojej mocy.
Fajna zabawa, polecam!
M.
wtorek, 6 października 2009
Brownie z żurawiną. Na zimne dłonie :)
Długo się zastanawiałam czy umieszczać to zdjęcie. Obawiam się, że nie jego wygląd zbyt mocno odbiega od klasycznych kostek brownie...
To, które upiekłam tym razem wygląda na nieco puszyste, nie ma w nim orzechów i może zbyt przypomina zwykłe ciasto...
Ale wierzcie mi, że to najlepsze brwonie jakie jadłam i piekłam.
A z moich rąk wyszło już b. twarde jak kamień, płynące jak budyń a jadłam też podsuszone pierniki i rozsypujące się piaskowce. Wszystko nie to.
Jeśli, zgodnie z tym co czytałam brownie ma być w środku mokre, intensywne, z delikatną podpieczoną skórką...to to ma najbliżej.
Zamiast orzechów użyłam bardzo ładnych i dużych owoców suszonej żurawiny.
Zjedliśmy je ciepłe, rozpływające się z małym dodatkiem zimnej bitej śmietany, opruszonej świeżo startą skórką z cytryny...
Dlatego do zdjęcia zostały mi tylko te dwa kawałeczki :)
To brownie pochodzi z książki Jamie'go Olivera "Gotuj z Oliverem". Nieco zmniejszyłam ilość cukru.
BROWNIE. Z żurawiną
250 g masła
200 g czekolady (ok. 70 proc. kakao)
150 g suszonych wiśni lub żurawiny lub orzechów
80 g przesianego kakao
65 g mąki pszennej, przesianej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
350 g cukru pudu ( u mnie było 280 g)
4 spore jajka
skórka z pomarańczy i śmietana kremówka - do ubicia (opcjonalnie)
Piekarnik nagrzewam do 180 st. Kwadratową foremkę o wymiarach 30x30 smaruję masłem i wykładam papierem do pieczenia.
W misce ustawionej na garnku z gotującą sie wodą rozpuszczam masło z czekoladą, mieszając do czasu - aż dokładnie się połączą.
Dodaję do nich żurawinę, mieszam.
W dugiej misce łączę: kakao, mąkę, cukier puder i proszek do pieczenia. Sypkie składniki powoli dodaję do masy czekoladowej, mieszając. Powoli dodaję po jednym jajku - mieszając do uzyskania gładkiego, jednolitego i lśniącego ciasta.
Ciasto wlewam do formy i wstawiam do piekarnika na ok. 25 minut.
Jak dobrze to podkreśla JO. - ciasto nie może być suche, dlatego sprawdzając wykałaczką - nie może być ona zupełnie sucha. Nie może "ciągnąć" masy za sobą ale nie może też być sucha.
Nie bójcie się wyjąć lekko mokrego ciasta z piekarnika. To czekolada i masło :) po lekkim ostygnięciu - stężeje.
***
Ach! I Najważnijesze. Wierzcie lub nie - ale to brownie ma jeszcze jedną magiczną właściwość - cudownie leczy przeziębienie! Sprawdzone :)
sobota, 3 października 2009
Rolada z owocami. Na cztery ręce :)
Czasami mam ochotę zrobić coś bardzo porządnie. Osiągnąć efekt, który ja sama będę mogła określić jako „idealny”. Lubię wyzwania i zmagania w kuchni. I choć często zmieniam, kombinuję i szukam własnych proporcji – to są przepisy i wskazówki, których trzymam się niemal z aptekarską dokładnością.
I tak chciałam zrobić „bardzo porządną roladę”. W zmagania wciągnęłam Małą Kuchareczkę, która uwielbia trudne zadania…
Rolady zrobiłyśmy dwie – pierwsza nie do przyjęcia, druga o wiele lepsza, trzecią zrobię lada dzień i uniknę błędów z poprzednich…
Dla tych, którym wydaje się, że rolada to skomplikowane, wymagające czasu i nie dające gwarancji ciasto – powiem, że tak nie jest.
Rolada jest dość szybka – biszkopt piecze się tylko 6-8 minut!, nadzienie – ze śmietany i kremu cukierniczego (ten najlepiej przygotować sobie dzień wcześniej albo go pominąć…lub zastąpić mascarpone…) to także kilka minut, rozkładamy owoce, zwijamy i gotowe :)
Opis jest długi, ale tylko dlatego że są w nim ważne pewne precyzyjne szczegóły…
Polecam – ładne, dobre ciacho, które daje dużo satysfakcji.
Przepis pochodzi z książki „Jajka” Michela Roux, wydawnictwo Bellona - i starałam się podać go dokładnie.
Ps. Maliny zastąpiłam wisienkami…
M.
ROLADA Z OWOCAMI
20 g miękkiego masła do posmarowania pergaminu
mąka do opruszenia formy
1 porcja ciasta biszkoptowego***
nadzienie: 300 ml śmietany kremówki, 100 g kremu cukierniczego***, 250 g galaretki owocowej lub dżemu, 500 g owoców
Ciasto biszkoptowe
Jest to przepis na biszkopt genueński, który można wykorzystywać do bardzo wielu ciast. Podobno można go także zamrażać.
125 g mąki pszennej, przesianej
125 g drobnego cukru
30 g masła roztopionego i ostudzonego
4 jajka – temperaturze pokojowej (! bardzo ważne)
Piekarnik nagrzewam do 190 st. Jajka i cukier roztrzepuję na gładką, puszystą masę. Ubijam 12 minut, tak by masa powoli spływała z trzepaczki. Dalej – używając już tylko gumowej szpatułki – mieszam i powolutku dodaję mąkę. Powolutku dodaję roztopione masło i mieszam ostrożnie tak by masa nie opadła.
Na blasze rozkładam papier do pieczenia o wymiarach 40x30. Smaruję go mąką i lekko obsypuję masłem. Wykładam masę biszkoptową – tak by utworzyła prostokąt zgodny z wymiarami wyciętego arkusza papieru. Ciasto powinno tworzyć centymetrową warstwę.
Pieczemy 6-8 minut. Po wyjęciu z piekarnika ciasto przykrywamy ściereczką, odwracamy o 180 st, przekładamy na ściereczkę, zdejmujemy papier i odstawiamy na chwilkę na bok.
W międzyczasie ubijamy śmietanę na kremową masę, dodając krem cukierniczy i mieszając trzepaczką.
Biszkopt smarujemy nadzieniem, kiedy jest jeszcze ciepły – w przeciwnym razie trudno będzie go zawijać. Nakładamy dżem/galaretkę, masę śmietanową (zostawiając centymetrowy odstęp od brzegów, równomiernie rozkładamy owoce.
Ciasto zwijamy od dłuższego brzegu. Schładzamy 3-4 godziny. Przed podaniem obsypujemy cukrem pudrem :)
Smacznego.
M.
***Krem cukierniczy – przygotowałyśmy dzień wcześniej; Z podanej ilości wychodzi ok. 400 g, do ciasta wykorzystujemy zaledwie 100 g – warto więc przygotować z max. połowy składników.
6 żółtek
125 g drobnego cukru
40 g mąki pszennej przesianej
500 ml mleka
1 laska wanilii przecięta wzdłuż
troszkę zimnego masła
Roztrzepuję żółtka w misce z jedną trzecią cukru, dodaję mąkę i mieszam trzepaczką – aż się całkowicie wchłonie.
W rondelku rozgrzewam mleko z laską wanilii i resztą cukru. Gdy tylko zacznie się gotować wlewam do jajek, cały czas mieszając. Gdy składniki się połączą, wszytstko z powrotem przelewam do rondelka doprowadzając do wrzenia. Gotuję dwie minuty, bez przerwy mieszając. Aby zapobiec powstaniu kożucha wierzch posypuję wiórkami masła. Zimny krem można przechowywać w lodówce do trzech dni.
Jak podaje autor przepisu – krem cukierniczy jest także doskonały jako nadzienie ptysiów albo słodkich tart.
Subskrybuj:
Posty (Atom)