Na Dobry Początek...
Długo zastanawiałam się nad tym jak zatrzymać chwile, które są dla mnie ważne i cenne.
Obok tych, które zapisuję i ofiaruję kiedyś mojej Córce, postanowiłam zachować także te, które wiążą się z moją pasją jaką jest gotowanie i pieczenie...
Kuchnia jest i była zawsze ważnym elementem tradycji domu moich Rodziców, Dziadków a teraz także naszego Domu Na Grabinie. Jest pełna smaków, które wiążą się z ludźmi, historiami i uczuciami.
Tych, którzy tu trafią zapraszam więc Na Grabinę.
Do domu. Do mojej kuchni.
Pozdrawiam Was ciepło
Monika
czwartek, 31 grudnia 2009
Szczęśliwego Nowego! :)
Z wielką radością kończę ten rok. I witam Nowy.
Długo czekałam na tą chwilę i dziś pełna dobrych emocji i energii... idę w Nowe.
Kochani, życzę Wam by w Nowym Roku czekało na Was wiele pięknych chwil.
Byście doświadczyli miłości, dobroci, a z porażek otrząsali się szybko i szli pewnym krokiem dalej do przodu.
Bez względu na to, czy ten dzień jest dla Was zwykłym dniem, czy powitacie północ na kanapie czy też na parkiecie (jak ja :) - mam nadzieję, że Nowy Rok będzie dla Was łaskawy. I dla mnie też...
Bawcie się dobrze Kochani!
M.
poniedziałek, 28 grudnia 2009
Czas na zmiany. I gorące mleko :-)
Chwilę odpoczywam od kuchni.
Porządkuję myśli, zmieniam kalendarze, wyciągam wnioski z zaległych zdarzeń, zmieniam...się.
Czasami czuję zachodzące w sobie zmiany.
Zazwyczaj wtedy, kiedy Karolinka idzie kilka kroków do przodu, kiedy zaczynam pracować nad czymś nowym ale także, kiedy ktoś mnie zrani, odrzuci lub czuję, że muszę postawić granice.
Wyciszam telefon, piję słodkie gorące mleko i poddaję się tym zmianom.
W tle Świąt, dla mnie ciepłych, dobrych, rodzinnych i szczerych – stoi wiele długich rozmów.
Bardzo ich potrzebowałam, bardzo zmieniły moją perspektywę.
I bardzo mnie wzmocniły.
Po trudnym roku, w którym straciłam wiele z pewności siebie i własnego temperamentu, w drugi dzień Świąt wyciągnęłam z pudełek ulubione szpilki, duże drewniane czerwone korale i czarną sukienkę z bardzo wąską talią.
Tak dobrze nie czułam się tak dawno...
Samych dobrych zmian Wam życzę Kochani :-)
M.
wtorek, 22 grudnia 2009
Świąteczne smaki ulubione... Makowiec.
Blisko, blisko coraz bliżej.
Choinka ubrana, jutro z Mamą pierogujemy, gołąbkujemy a ja ciastuję :-)
Ale makowiec już jest.
Oczywiście, że lekko pękł. Tego nie lubię.
Ale lubię jego nieregularny kształt. Nie wkładam go do formy.
A. mówi, że piekę "przaśne makowce". Miły komplement.
Według tego przepisu upiekłam już bardzo wiele makowców. Połowa pękła.
Mimo nakłuwania boków, wkładania do wysokiej temperatury...
Trudno. Ale jest pyszny, domowy i WYKONALNY.
Makowiec był ciastem, które długo mnie odstrrrrrraszało. I rzeczywiście jest pracochłonny, ale praca ta jest przyjemna.
Ja do tego stopnia lubię robić makowce, że zawsze sama mielę mak kilkakrotnie, a w tym czasie nie zabieram się za inne prace.
Po prostu lubię je robić.
Przepis pochodzi od Asi z Kwestii Smaków, ale podam go z moimi modyfikacjami.
A tymczasem zauważyliście, że zima słabnie...?
Cieszę się, że przed świętami mogłyśmy nacieszyć
się sankami, bielą śniegu i długą rozmową
o kształtach płatków...
Mam nadzieję, że jeszcze wróci...
- Zobaczcie
jakie ślady były pod oknem - pokazuję fotki
przy kolacji...
- Mama, czyje to?! Nie myszki... Za duże...
- No chyba myszki Karol...a jak nie myszki
to czyje?... (wyobrażam sobie wielkiego, starego, zmarzniętego szczura! i zamieram)
- To pewnie chiwawa - J. bawi się świetnie...
Nie mam pojęcia czyje to ślady. Chce wierzyć, że myszki albo wędrownego wróbelka...
MAKOWIEC
przepis: Kwestia Smaku + moje modyfikacje
20 g świeżych drożdży
6 żółtek w temp. pokojowej
80 g cukru drobnego
ziarenka z 1 laski wanilii
380 g mąki pszennej przesianej
190 ml ciepłego mleka
100 g masła roztopionego i wystudzonego
200 g maku
po 20 g: orzechów włoskich, rodzynek, skórki pomarańczowej
50 g miękkiego masła
3 jajka - oddzielnie białka od żółtek
3/4 szklanki cukru pudru
kieliszek amaretto
polewa: filiżanka cukru + sok z połowy dużej cytryny
Drożdże kruszę do kubka, dodaję trochę mleka, łyżeczkę cukru i dwie łyżki mąki - odstawiam na 15 min.
Drożdże muszą się ruszyć - zapienić.
Żółtka ucieram z cukrem, dodaję ziarenka wanilii, powoli i na przemian mąkę, mleko, masło, drożdżowy zaczyn - delikatnie mieszając, powoli wyrabiając ciasto. Kiedy zaczyna odchodzić od ręki, smaruję dłonie lekko olejem i przekładam ciasto do miski. Odstawiam w ciepłe miejsce na 1-1.5 godziny.
W tym czasie parzę orzechy i rodzynki, trochę je krojąc.
Piekarnik nagrzewam do 180 st.
Mak mielę trzykrotnie w maszynce do mielenia.
Żółtka ucieram z cukrem, oddzielnie ubijam pianę z białek.
Do maku dodaję stopniowo, cały czas mieszając: amaretto, orzechy żółtka, masło, pianę.
Ciasto rozwałkowuję na obsypanym mąką papierze, na kształt prostokąta o grubości ok. 0.5 cm.
Smaruję białkiem. Rozkładam szpatułką masę makową.
Pomagając sobie papierem zwijam od dłuższego boku, nakłuwam makowca w kilku miejscach wykałaczką, odstawiam w ciepłe miejsce na ok. 30 minut.
Wkładam do gorącego piekarnika na 40 minut.
U mnie - według tego przepisu - jeden na cztery nie pęka :-)
zatem powodzenia :-)
Pozdrawiam
M.
poniedziałek, 21 grudnia 2009
Świąteczne smaki ulubione. Cz.2
Tak krzyczą, od czci i wiary odsądzają kolejne pokolenia, przypinając im łatkę „zepsute”, „pozbawione tradycji”, „bez wartości domu”... Puste wiadomości, głupie para-pseudo społeczne analizy w bezpłciowych czasopismach, specjaliści od wszystkiego.
Etykiety, etykiety, etykiety.
A wokół mnie tyle ciepła, jedności, dumy z bycia dzieckiem Mamy i posiadania domu, nawet tam, daleko.
- Halo... no hej! Monia, jestem u Mamy, próbuję właśnie pasztetu na Święta...wiesz moja Mama robi taki najlepszy – mówi do mnie B.
- „Najpyszniejszy bigos robi moja Mama” – czytam u Patrycji
- Kochanie, przyjdźcie w pierwszy dzień, tak jak z zeszłym roku, fajnie będzie...tyle dobrych rzeczy robię – wieczorem słyszę od A. Oczywiście, że będziemy.
I Liska, która, zabrała Tych, którzy dla niej Najważniejsi i zaszyła się na ten czas daleko, daleko... patrząc na Nich i niebieskie niebo.
Nie wierzmy etykietom. Świat baśnią nie jest, ale patrząc na Was dziś - widzę ile ciepła i emocji nadal trwa.
Na komodzie, tuż obok kominka stoi pierwsza kartka, która dotarła na Grabinę. Jest przepiękna, własnoręcznie wykonana. To właściwie prezent od Muffingirl. Dziękuję.
I na Grabinie Święta są Świętami.
Nie latamy po supermarketach, nie łowimy promocji i nie kupujemy zabawek po 500 pln.
Choć jeśli ktoś lubi...to ma prawo.
Nie klnę na czym świat stoi, myjąc okna bo mus.
Były myte w październiku. Są czyste.
Dziś upiekłam z Córką drugiego makowca, czytałyśmy Grzegorza Kasdepke, ja naśladowałam Rozalkę, która chce wszytskich całować.
I tak szykuję się do świąt...
W Wigilię odwiedzimy Bliskich. W Boże Narodzenie zamiast przy stole zaplanowaliśmy dłuuuugi spacer i jakąś ciepłą kolację po powrocie. Codziennie będzie czas na bycie, na uśmiech i leżenie pod choinką.
I oczywiście świąteczne, moje ukochane pyszności.
Pierwsze to gołąbki z kaszą i grzybami. Od kiedy pamiętam Mama zawsze je przygotowuje na Wigilię i w tym roku też tak będzie. Po prostu je uwielbiam. Nawet zimne zjem, ale zapieczone z sosem pomidorowym lub same (posmarowane oliwą) są niesamowite.
Tak samo jak barszczyk. Na samych burakach, zakwaszony ciut, winny, rozgrzewajacy, świąteczny właśnie. Bez koncentratów, rosołków, sproszkowanych barszczyków czy innych cudów-polepszaczy. Najzwyklejszy barszcz z buraków.
Dla mnie najlepszy.
GOŁĄBKI Z KASZĄ I GRZYBAMI
14 sztuk
mała kapusta włoska
18 dag suchej kaszy gryczanej
2 garście suszonych grzybów leśnych
duża cebula
2 ząbki czosnku
2 jajka
oliwa, sól, pieprz – do smaku
Grzyby namaczam w niewielkiej ilości wody dzień wcześniej.
Następnego dnia je gotuję, ok. 40 minut. Odcedzam i kroje na drobne kawałki.
Kaszę gryczaną płuczę, wsypuję do rondelka z wodą. Moja Mama nauczyła mnie gotować kaszę „na dwa palce”, czyli wody nad kaszą (po zalaniu) musi być na dwa palce. Dodaję do gotowania odrobinę oliwy i soli (więcej niż drobinę ;-). Kiedy się zagotuje, trzymam ją na małym ogniu ok. 30-40 minut. Po czym garnek owijam w gazetę (nie czasopismo), potem w koc i...do łóżka. Głęboko wierzę :D (i nie ma potrzeby wyprowadzać mnie z tego przekonania), że dzięki temu kasza „dochodzi” i jest taka dla mnie dobra, lekka, sypka. No poleżeć musi z godzinę najmarniej...
Kapustę obieram z dwóch, trzech zewnętrznych liści. Wycinam środek.
Wkładam do garnka i zalewam wrzątkiem. Dociskam talerzykiem i gotuję pod przykryciem na małym ogniu – nie dłużej niż 15-20 minut.
Po tym czasie wyjmuję, lekko odsączam z wody, widelcem lekko rozchylam liście (gdy główka wystygnie łatwiej zdejmuje się liście).
Cebulkę przesmażam na maśle lub oliwce – do miękkości.
Do kaszy dodaję: cebulkę, grzyby, ugotowane, posiekane jajko, rozgnieciony czosnek, surowe jajko, sól, pieprz (więcej niż mniej) do smaku. Mieszam.
Z każdego liścia ścinam delikatnie grzbiet. Wkładam ok. 1 stołowej łyżki farszu, zawijam liście pod spód.
Gołąbki układam w garnku, na dnie którego kładę odwrócony do góry dnem talerzyk. Nalewam niewielką ilość wody i/lub wywaru z gotowanych grzybów.
Ściśle układam gołąbki, jeden obok drugiego, kładę na nie drugi talerzyk i jak Mama mówi „pyrkoczą się przez ok. godzinę” (na malutkim ogniu).
Gołąbki często zapiekam z sosem pomidorowym, posypane przesmażoną cebulką, odrobiną ziół a nawet garścią drobno startego sera twardego...
Mogę je jeść przez cały rok!
Smacznego
M. :)
WIGILIJNY BARSZCZ CZERWONY
1.5 kg buraków
włoszczyzna
duża cebula
dwie garści grzybów
liść laurowy, ziele angielkie, kilka goździków
ząbek czosnku
ocet jabłkowy, sól, pieprz, cukier – do smaku
Buraki, jarzyny, grzyby, czosnek należy zalać wrzątkiem i krótko zagotować, potem podgrzewać ale żeby nie wrzało.
Wywar razem z burakami i jarzynami w środku studzę i zostawiam na noc w chłodnym miejscu. Ma jeszcze wówczas mocno niedoskonały kolor.
Jednak przez noc – buraki puszczają sok i rano barszcz ma piękną barwę. Wyjmuję buraki, jarzyny, stawiam na gaz, podgrzewam stopniowo dodając sól, cukier, pieprz świeżo mielony, liść laurowy, ziele angielskie, goździki oraz chlust octu winnego – do smaku.
Nic więcej mu nie trzeba....poza uszkami/ pierożkami/pasztecikami...wedle uznania.
W naszym domu są to zawsze własnej roboty uszka, które przygotujemy z Mamą dzień przed Wigilią :-)
Smacznego.
M.
czwartek, 17 grudnia 2009
Pierniczki pełne uśmiechu :)
I w naszym Domu pieczenie pierniczków to święto. Zabawy, współpracy, skupienia i radości. Jak co rok.
W miniony weekend bawiłyśmy się świetnie, czego efektem było ponad 100 pierniczków :)
Od lat nie zmieniamy foremek, tylko szukamy ciekawych i dokupujemy po jednej nowej, po dwie... czasem.
Są zatem nowe pierniczki, ale obowiązkowo pojawiają się wzory ulubione. Karolinka uwielbia domki i choinki. Ja serduszka i gwiazdki, z których co roku robię ozdobę pierniczkową w kształcie dziecięcej zabawki-grzechotki...
Potem wieszam ją na uchwytach szafek, komody i tak sobie są...aż jakieś małe żarłoki mi ich nie zjedzą (zazwyczaj podczas imprezy urodzinowej K. w kwietniu...)
Trudno powiedzieć co dla nas jest najfajniejsze w piernikowej zabawie... Chyba wszystko po trochu. Planowanie, szykowanie....dekorowanie. I jedzenie! Jeszcze gorących także :D
Choć bardzo chciałam nie udało mi się nastawić piernikowego ciasta wcześniej, tak jak zrobiła to m.in. Bea, której pierniczki muszą być fantastyczne w smaku - tu.
Przepis, według którego piekłyśmy z Karolą ma już sporo lat. Ale jest szybki i sprawdzony wielokrotnie. Autora już nie odszukam, ale dawno dawno temu...kiedy jeszcze nie słyszałam o blogach kulinarnych ściągnęłam go z forum o wdzięcznej nazwie Kura Domowa :D
Tak zatem wyglądają nasze pierniczki w tym roku.
PIERNIKI
ponad 100 sztuk
1/2 kg mąki pszennej, przesianej
400 g miodu
szklanka cukru
1/4 kostki margaryny
2 duże jajka
1 łyżeczka sody
przyprawa do pierników (ja w tym roku sama wymieszałam: 1 łyżkę kakao oraz po niecałej małej łyżeczce cynamonu, imbiru, pieprzu, kardamonu, tłuczonych goździków)
Piekarnik nagrzewam do 180 st. Blachy wykładam papierem do pieczenia.
Do rondelka wlewam miód, dodaję cukier, przyprawy i podgrzewam do rozpuszczenia
składników. Dodaję margarynę i dokładnie mieszam,odstawiam do wystygnięcia.
Następnie przestudzoną masę powoli dodaję do mąki, cały czas mieszając (ja wyrabiałam
ciasto mikserem), dodając jajka i sodę.
Ciasto schładzam ok. 2-3 godziny.
Rozkładam na stolnicę wysypaną mąką, placki rozwałkowuję i wycinamy pierniczki.
Ciasteczka układam na papier i piekę poniżej 10 minut.
:)
***
...I jeszcze krótka historia miłosna dla Widzów o mocnych nerwach ;-)
A dla tych co dotrwali do końca, WIELKI BUZIAK z najlepszymi życzeniami
M&K :-) :-)
wtorek, 15 grudnia 2009
Świąteczne smaki ulubione... Kapusta.
Kapusta z grzybami. Z pewnością nie jest to danie urodziwe, ale dla mnie bardzo smaczne. A smaczne tym bardziej, że bardzo rzadko jem takie jak lubię... Czyli bez mięsa, bez kiełbasy, bez zasmażki i tłuszczu.
Tak mam. Ale innym oczywiście daję prawo do ich kulinarnych upodobań :) Sama w domu mam dwóch mięsożerców, którym w tej kapuście najbardziej brakowało...kiełbasy.
Dla mnie kapucha - właśnie taka. Dużo grzybów, dużo śliwek - wrzucanych na garści, suszona żurawina i jabłka. Pyszna i rozgrzewająca.
Na naszych rodzinnych Wigiliach niestety ciągle dość tłusto. Mnie nie chodzi zupełnie o kalorie i dietetykę....nie. Tylko o smak. Dlatego u mnie będzie właśnie tak...
(Kalorie wrócą w słodkościach :D )
Piękną kapuchę ostatnio zaprezentowała u siebie Liska - nawet jest tam kapka octu balsamicznego i świeża żurawinka...
KAPUSTA Z GRZYBAMI
80 dag kapusty kiszonej, pokrojonej
dwie duże garście grzybów
dwie duże garście wędzonych śliwek
duża garść suszonej żurawiny
duża cebula
2 łyżki oleju
dwa jabłka
liść laurowy
kmin rzymski
3 łyżki cukru
Grzyby, śliwki i żurawinę - zaleam wodą i moczę całą noc. Ja ich nie kroję. Rano gotuję ok. godziny.
W dużym garnku przesmażam na rozgrzanym oleju cebulkę, potem dodaję kapustę. Chwilkę duszę, dodaję pokrojone w cząstki jabłka, kmin, cukier, wlewam grzyby, śliwki wraz z zalewą, dodaję cukier, na końcu liść laurowy, zagotowuję i duszę ok. 40 minut na małym ogniu.
Najlepsza jest oczywiście przez następne trzy dni.
Smacznego
M.
sobota, 12 grudnia 2009
Kartki świąteczne. Praca wspólna, jak co rok :)
Pierwsze kartki zrobiłyśmy w roku, kiedy Karola przyszła na świat :)
I tak jest co rok, co Święta.
Najpierw towarzysząc mi w niebieskim leżaczku, potem przyklejając gotowe figurki, z czasem robiąc pieczątki z reniferkiem...w tym roku kartki Karolinka wypisała sama.
To ta część Świąt, którą lubię bardzo. Podobnie jak robienie pierniczków, ich dekorowanie i Karolinkę w odświętnej sukience...I choć śpiewać za grosz nie umiem ;) kolędy uwielbiam!
:)
A Was niedzielnie pozdrawiam...
M.
piątek, 11 grudnia 2009
Bochenki z żeliwnego garnka :)
Ważny dzień dla mnie.
Bochenki idealne. Ogromna radość i satysfakcja.
Dziękuję Lisku :***
Chleby to bochenki pszenne na piwie, pieczone w żeliwnym garnku.
Pierwszy dokładnie według przepisu Liski - tu.
Drugi ze zmniejszoną o połową ilością drożdży (do 5 g), połową ilości piwa* (130 ml) za to z 130 ml zakwasu.
Dla mnie obydwa idealne.
Pierwszy jeszcze gorący, zawinięty w pieluchę tetrową zawiozłam Mamie...
Nie wiem, która z nas cieszyła się bardziej :D
*użyłam jasnego piwa
Pszenny chleb piwny Liski
...i z dodakiem zakwasu :)
Podrawiam
M :D
Bochenki idealne. Ogromna radość i satysfakcja.
Dziękuję Lisku :***
Chleby to bochenki pszenne na piwie, pieczone w żeliwnym garnku.
Pierwszy dokładnie według przepisu Liski - tu.
Drugi ze zmniejszoną o połową ilością drożdży (do 5 g), połową ilości piwa* (130 ml) za to z 130 ml zakwasu.
Dla mnie obydwa idealne.
Pierwszy jeszcze gorący, zawinięty w pieluchę tetrową zawiozłam Mamie...
Nie wiem, która z nas cieszyła się bardziej :D
*użyłam jasnego piwa
Pszenny chleb piwny Liski
...i z dodakiem zakwasu :)
Podrawiam
M :D
środa, 9 grudnia 2009
Sernik tradycyjny. Wciąż taki sam :)
Sernik. Jeden z pierwszych jakie upiekłam, ponad 10 lat temu. Na pożółkłej starej kartce moje chaotyczne zapiski. Pamiętam jak nie rozumiałam jak z jajek i cukru może powstać puszysta masa?!, jak piec bez mąki i proszku do pieczenia?!...
Przepis dostałam od Mamy Jakuba, która sama ten sernik piecze od wielu lat.
Jeden z najcenniejszych przepisów jakie mam.
Podany DUŻYMI LITERAMI, dla laika, adeptki wypieków, ale z uśmiechem i sympatią Prowadził mnie krok po kroku. I za to ogromnie dziękuję.
Mam takich przepisów jeszcze kilka.
Są wyjątkowe - bo rodzinne, bo tradycyjne a ich smak to smak naszych domów i tego teraz Na Grabinie.
To ciasto niby bardzo proste, wręcz banalne, już na pierwszy rzut oka widać niedoskonałe, lekko opadnięte. Ale takie ciasta - cenię bardzo.
Takie, jakie piekły kiedyś wszystkie nasze mamy, babcie, ciocie.
Bez fixów, kolorowych kremów, gotowych dekoracji, kolorowych posypek...
Nie, nie jestem "pure nature". Posypki są extra, ale np. w kolorowych trufelkach, ciasteczkach.
Ale świąteczne ciasto lubię właśnie takie jak to.
Po prostu.
:)
SERNIK TRADYCYJNY
1 kg białego mielonego sera
10 jajek
kostka masła
1 1/4 szklanki cukru
2 duże łyżki mąki ziemniaczanej
dwie garście dużych rodzynek, sparzonych i obtoczonych w mące
2 łyżki skórki pomarńczowej (ja dałam kandyzowaną z zalewy)
Formę o średnicy 26-27 cm smaruję masłem i wysypuję bułką.
Piekarnik nagrzewam do 180 st.
Masło rozpuszczam w rondelku i studzę.
Żółtka ubijam z cukrem na puszystą masę.
Oddzielnie ubijam na sztywno pianę z białek.
Do sera powoli stopniowo dodaję żółtka z cukrem, mąkę ziemniaczaną, masło. Mieszając powoli drewnianą łyżką stopniowo dodaję pianę z białek, rodzynki obtoczone w mące i skórkę.
Przelewam ciasto do formy.
Piekę przez godzinę w temp. 180 st. Jeśli po 45 minutach wierzch się zbyt szybko przyrumienia, przykrywam go folią.
Studzę w piekarniku.
Smacznego!
M.
niedziela, 6 grudnia 2009
Czekolada. Kawa. Święta na start :)
Uwinęłam się z zaległościami. Czas na bieżącą pracę i święta :)
Mikołaj uznał, że mimo wszystko byłam grzeczna i dostałam piękną księgę o czekoladzie! Hmmmmmmm ależ mam nowiutkich przepisów. Mogłabym teraz zaszyć się na tydzień w kuchni i czekoladować, czekoladować, czekoladować...
No ale powolutku.
Przede mną i K. czas robienia kartek, pierniczków, podarków.
***
Tymczasem...już ciut świątecznie, trochę czekoladowo :) i pysznie kawowo.
Nazwa oryginalna bardzo długa i zaostrzająca apetyt
Chocolate Espresso Cake
Przepis autorstwa Nigelli Lawson, z książki Feast, w moim wolnym tłumaczeniu :P
Dla mnie to ciasto wchodzi do czołówki ciast domowych.
Dzięki bardzo małej ilości mąki, zdrowej ilości jajek, czekoladzie i kawie - ciasto jest puszyste, mokre, aksamitne i intensywne.
W oryginalnym przepisie Nigella podała krem latte z białą czekoladą.
Ja zrobiłam mój ulubiony - z bitej śmietany i mascarpone.
CIASTO KAWOWO CZEKOLADOWE
150 g gorzkiej czekolady, pokruszonej na kawałki
150 g masła
6 jajek
250 g cukru (ja dałam 200 g)
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
75 g mąki pszennej, przesianej
5 łyżeczek rozpuszczalnego espresso
4 łyżki stołowe likieru kawowego (np. Tia Maria)
Krem
150 ml śmietany kremówki, schłodzonej
150 g mascarpone
3 łyżeczki cukry pudru
Piekarnik nagrzewam do 180 st.
Formę 23 cm smaruję masłem i wysypuję lekko bułką tartą.
Czekoladę i masło rozpuszczam w kąpieli wodnej. Studzę.
Jajka (koniecznie w temperaturze pokojowej) ubijam z cukrem i ekstraktem waniliowym - na puszystą masę. Powolutku, mieszając dodaję mąkę i espresso.
Mieszając rózgą, cienką stróżką wlewam czekoladę z masłem, powoli mieszając.
Szybko przelewam do formy.
Piekę w 180 st. przez 45 minut. Studzę w lekko uchylonym piekarniku ( ja wkładam w drzwiczki złożoną ścierkę)
Krem. Ubijam lekko mascarpone, oddzielnie śmietankę, dodaję cukier i łączę - mieszając rózgą.
Smacznego!
M.
***
Ps. I moje ciacho chętnie przyłączę do akcji Majeczki :)
środa, 2 grudnia 2009
Łosoś marynowany. Obiad z przyjemnością...
„Drogie Panie, ważne jest to, żeby to co robicie z dziećmi i Wam dawało radość i zabawę.
Pracujcie tak, by czerpać z tego przyjemność.
Prawda jest taka, że każdy z nas ma „ileś” tego swojego życia. Warto przeżyć je tak, by było nam dobrze.....bo w końcu i tak nas robaki zjedzą...”
To jedno z wielu zdań, które mocno zapisało się w mojej głowie po szkoleniu, w którym ostatnio brałam udział.
Proste, oczywiste, wypowiedziane z humorem, na dużym luzie podczas tarzania się po podłodze w sali gimnastycznej, gdzie uczyłyśmy się jak w praktyce ćwiczyć-bawić się z dziećmi. A jednak takie ważne.
Pracować, godzić dom z pracą i pracę z domem, widzieć swoje życie jako zaplatankę z dobrych i gorszych chwil – i nadal codziennie wstać i uśmiechnąć się do siebie.
Żyć z przyjemnością.
Pracować z przyjemnością.
Wracać do domu z przyjemnością.
Odmawiać z przyjemnością.
Z przyjemnością nie dawać się wciągać w próby manipulacji lub presji ze strony tych, którzy inaczej nie potrafią.
Lenić się z przyjemnością lub pracować bardzo ciężko także dla siebie, z przyjemnością...
Mimo wielu trudności, braków, ograniczeń i lęków.
A jeśli się nie da...nie bać się zmian.
Z wielką uwagą zawsze słucham historii ludzi, którzy odmienili swoje życie o 180 st.
Rzucili prace, rozstali się po 20. latach małżeństwa, wyprowadzili się w góry, na wieś albo do innego miasta.
Jednym się udało, innym nie – wracali do siebie, do podobnego życia – ale bogatsi o wiedzę o sobie i znowu o życiu.
U mnie także jest i trochę dobrego czasu i trochę zmian przede mną.
Praca – nowa, u siebie. Szukam swojej recepty na nie spóźnianie i lepszą organizację domowych obowiązków. I nie stresowanie się nimi.
Zastanawiam się czy fakt, że J. jest poza domem codziennie 11-12 godzin, bo tyle czasu trwa praca i dojazdy na naszą wieś – to rzeczywiście dobre rozwiązanie...
Szukam pomysłów, jak usprawnić pracę trybików, które trą, klekoczą, zwalniają pracę - nie działają jak należy.
I wielką przyjemność czerpię z tych chwil, kiedy jestem w domu, mam czas na gotowanie i zaszycie się na sofie, z ciepłym obiadem na kolanach...
Jak wczoraj.
ŁOSOŚ W MARYNACIE
Przepis na marynatę pochodzi z jednego z programów Nigelli Lawson. Nie wiem z której książki może pochodzić, nie będę sprawdzała J
Spisany na karteluszkę, sprawdza się od dawna.
2-3 kawałki świeżego łososia
sałata – wedle uznania
2 ładne, duże cytryny
miód
marynata do ryby:
chlust wódki lub sake
2 łyżki sosu Worcestershire
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżka oleju aromatyzowanego
1 łyżka musztardy ostrej (ja dałam dijon)
Marynatę mieszam w kubku; do torebki strunowej ( z zamknięciem u góry) wkładam rybę, zalewam marynatą, całość odkładam do miski do lodówki – w przypadku ryby może być to nawet 30 minut, ale im więcej tym lepiej.
Piekarnik nagrzewam do 180 st. Cytrynę kroję na wałki, polewam miodem i podpiekam przez ok. 30 minut. Po wyjęciu jest miękka, aromatyczna i ja lubię w niej „maczać” kawałeczki łososia.
Rybę smażę na patelni grillowej – dość krótko, ale tak – była wypieczona, zrumieniona – kilkakrotnie obracając ją z każdej strony.
Gorącego łososia układam na sałacie, dodaję cytrynę.
Niektórzy :) potrzebują do tego pieczywa lub ryżu.
A na deser, oczywiście z przyjemnością... coś małego i wesołego, zupełnie nie zimowego, zupełnie nie świątecznego, ale domowego i uśmiechniętego...
I tu, zupełnie nie zamierzony ale także przepis Nigelli.
ODWÓRCONY PLACEK ANANANSOWY
Przepis: Nigella Lawson, książka „Nigella expresowo”
Masło do wysmarowania foremki
2 łyżki cukru
6 plastrów ananasa z puszki (najlepiej z soku, nie z syropu)
3 łyżki soku ananasowego
11 kandyzowanych czereśni (ja dałam wiśnie)
100 g mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
¼ łyżeczki sody oczyszczonej
100 g miękkiego masła
100 g drobnego cukru
2 jajka
Piekarnik nagrzewam do 200 st.
Foremkę do tarty Tatin lub zwykłą tortową o średnicy 24 cm – smaruję masłem, a jej spód obsypuje cukrem.
Układam plastry ananasa, w środek i w wolne przestrzenie wkładając czereśnie/wiśnie.
W malakserze miksuję mąkę, proszek do pieczenia, sodę oczyszczaną, masło, cukier, jajka – masa będzie dość gęsta, dlatego powoli dodaję sok z ananasa.
Ostrożnie i powoli zalewam ciastem plastry ananasa, wkładam placek go do gorącego piekarnika.
Piekę 30 minut.
Studzę i odwracam na talerz.
Smacznego!
M.
###
Miłego, przyjemnego dnia...
M.
wtorek, 1 grudnia 2009
MAKARON Z RICOTTĄ. Tyle mi wystarczy :)
Nie jestem mocno makaronową dziewczyną, ale mam swoje ulubione kluseczki, którym nie odmówię nigdy. Uwielbiam nitki w pomidorówce, parppadelle z grzybami, mogę jeść tylko lasagne ze szpinakiem i te właśnie muszle z ricottą :)
Ale to chyba tyle :P Do pozostałych jakoś nie wracam.
Bardzo lubię makaronowe przepisy Marty Gessler. Zarówno ten jak i szpinakowa lasagne - pochodzą z Wysokich Obcasów.
To kolejne szybkie danie, ale jest w nim tyle smaku i aromatu, że więcej mi do szczęścia nie trzeba.
Szczególnie teraz, kiedy na porządne gotowanie mam mniej czasu, taki posiłek sprawia mi ogromną radość.
A zatem za Autorką.
MAKARON Z RICOTTĄ
250 g ricotty
20 sztuk makaronu duże muszle
1 op. mozzarelli
1/2 szklanki sosu pomidorowego
8 łyżek tartego parmezanu
1/4 szklanki śmietany
1 szalotka pokrojona w kostkę (ja dałam pół cebuli)
2 łyżki natki posiekanej
1/2 ząbka czosnku
6 listków bazylii
2 łyżki oliwy z oliwek,
2 łyżki soku z cytryny, sól, pieprz
Nastawiam piekarnik na 180 st.
Makaron gotuję al dente.
W misce mieszam ricottę z parmezanem, cebulką, czosnkiem, oliwą, solą, pieprzem, bazylią, natką, dodaję sok z cytryny - delikatnie mieszam.
Muszle wypełniam masą serową.
Do naczynia żaroodpornego wlewam sos pomidorowy. Ja dodaję do niego szczyptę soli i dwie szczypty cukru. Na sosie układam muszle, na nie rozkładam kawałki porwanej mozzarelli. Całość zapiekam ok. 30 minut.
Smacznego.
M. :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)